wtorek, 10 grudnia 2013

wykoleił mnie się pociąg myśli.


Czasu niby pełno, a znowu go brakuje. Po kolokwiach miało się to wszystko uspokoić, a pędzi szybciej niż
zwykle. Po kolejnym miesiącu nieobecności wracam na weekend do domu i nacieszyć się mamą jak dziecko nie mogę. Z bratem Madagaskar należy obejrzeć, pogadać o dziewczynach i pozgrywać autorytet matematyczny, a jeszcze prezenty gwiazdkowe i łosoś w milionach postaci, bo w domu wiedzą, że kocham tonami. Tatę nawet po 20 latach zobaczyłam w mundurze górniczym .

Foka gdzieś w biegu, przypadkowo natknął się z uściskiem (i najdkami) w galerii, a Dziunia po tym wpisie zeżre mnie w całości, że o niej znowu zapomniałam (nie zapomniałam! Czas w Lubinie leje się jak woda przez palce. Wkrótce wygospodarowuję cały dzień na twoje odwiedziny w moim spustoszałym pokoju).

Przedłużam jeszcze mimowolnie pobyt (bo ciągle nie pamiętam, że bilety do Poznania trzeba rezerwować) i w poniedziałek o piątej jestem już na nogach. W autobus, na kościelną, 20 minut w mieszkaniu i dyla na wykład z makroekonomii. Oczy na zapałki i szaleństwo, ale warte każdego poświęcenia.

Uff..  Leniwy Poznań. Za oknem wszystko w pędzie, ale w koło bez zmian leniwie. Na moim biurku leży imprezowa miska urodzinowa z upranymi przez Gosię skarpetkami, wyjadany skrupulatnie kalendarz adwentowy i sterta notatek z przeróżnych przedmiotów, mimowolnie tworząca zgrabną całość. Wystąpienie publiczne "Zarządzanie sobą w czasie" już dzisiaj za mną, choć nie ukrywam, że głównie dzięki Poli i Marcie - wszystko dzień przed, ale wykonane zawodowo.

Pokrótce jeszcze o współlokatorkach, bo cholera - dobrze się mieszka z nimi mieszka. Odpały Sysaka i matczyność Gosi (ha. uśmiałaby się) tworzą taką przesympatyczną, dającą swobodnie oddychać przestrzeń. Bez darcia japy, asertywnie, zdrowo, porządnie, ale nie nudno. Nigdy.



I z taką myślą Was zostawiam.
Dziś jeszcze dekorowałyśmy z Martyną mieszkanie.
Klimat świąt, tak domowo <3




































A w następny weekend przytulam Wrocław i Kraków :)
Tyle zmęczenia, ale ile radości.
Wsypać się muszę w końcu, a co dzień na ósmą...
no nic.
Naprzód !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz