poniedziałek, 2 grudnia 2013

nic nie zmieniać.

Są takie dni, kiedy nawet ja jestem najedzona jak świnia i kolejny kęs jedzenia wprowadza mnie w stan agonalny.  W takich momentach kieszeń staje się zwykle ciężka od stosownej porcji drobniaków, a moja osoba niespodziewanie pojawia się w strefie z fast foodami na ostatnim piętrze galerii. Ze smakowitych zdjęć uśmiecha się do mnie chrupiąca sałata, soczysty burger i złocisty kurczak....


Nie znamy umiaru.

 


















Chcemy więcej, łapiemy dużo, mało mamy. 

Nie jest dość dobrze, zawsze jest gorzej, a brzuch wiecznie pusty - łakomstwo stale rośnie.
Konsekwencje mamy gdzieś.
Za pół roku wakacje, bikini trzeba będzie przywdziać, a na kogo się je założy?
  Kim się będzie za kolejne sześć miesięcy ?

Samotną dwudziestką, studentką ekonomi ?
Będę się pałała 6-miesięcznym błogostanem po zakończeniu kariery naukowej,
czy szalenie nieprawdopodobnie przygotowywała do następnego roku ?



 Piątek przyniósł kolokwium z matematyki. Sporo się na nim działo, niewiele płynęło z mojego długopisu. Jaki by wynik walki nie był, cieszę się, że jest już za mną, że ją stoczyłam, że jeszcze się nie poddałam.

Nikt nie lubi kiedy jest ciężko, ale to trudności są wyróżnikiem siły i to właśnie one udowadniają nam samym ile potrafimy, wyznaczają granice. A jesteśmy w stanie zrobić więcej niż sami czujemy. Grunt to chcieć i.. mieć przeszkody nie do pokonania.

 Kręte drogi zawsze prowadzą do najlepszych miejsc.








Na kolokwium bujałam w obłokach. Miałam już gdzieś, byłam zmęczona i nie sądziłam, że wychodząc z tamtej sali zabłysnę uśmiechem.

 Głęboki wdech, Alu - już po wszystkim, nie boli.

Na uczelnianym korytarzu naciągam puchową czapę i idę w kierunku wyjścia. W tym samym czasie dostaję telefon.

 Majkel przyjechał.






I jest zwyczajnie miło.
Drink za drinkiem, film o dżumie, rozmowy do czwartej o mniej ważnych rzeczach.
"Prawie jak w Lubinie na twoim dywanie."- mówi.


W Lubinie na moim dywanie leżał Maciek z Michałem. Kładliśmy się tam po szkole, odmrażaliśmy pierogi z grzybami, śpiewaliśmy starshipowe kawałki, mówiliśmy jak jest beznadziejnie, choć zawsze było super.

Grudzień będzie cudowny. Będzie trzymał przy nadziei i uśmiechu, bo dużo powrotów będzie, 
dużo ludzi, których się kocha i z którymi powroty na dywanie mogłyby się nigdy nie kończyć.

Będą święta. 























Jak ciężko nie będzie,
gdzie i kim bym nie była za pół roku
- dobrze być przyjaciółką

zawsze i po prostu.







Całuję, zapraszam do Poznania,
polecam drugą część "Igrzysk śmierci" bo pokochałam.
Cudowny wieczór z Karlii i przekochane, karpiowe andrzejki też za mną,
stąd moc serducha również w stronę dawno zapomnianych Najdków.


Do zobaczenia z każdym z Was !
Al.








P.S. Z tego miejsca chciałabym pozdrowić również słynną Żarówę,
bo przez cały weekend Majkel nie mówił o nikim innym :)

6 komentarzy:

  1. ładne foto to z gałęziami!
    I TE Z TOBOM OCZYWIŚCIE TEŻ
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A o kim Majkel ma mówić, jak nie o miłości swego życia? :D <3
    Do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też dziękuję za wspaniały wieczór ;) dawno zapomniana Alicjo ;D
    K.

    OdpowiedzUsuń
  4. Żari Żarkowska2 grudnia 2013 10:28

    o boże, pozdrawiam mojego ukochanego i Ciebie Alu ;D :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja pierdole, rzygam tęczą. (x,X)

    OdpowiedzUsuń