niedziela, 10 listopada 2013

23 ? To chyba obok 100.



Kiedy zaprzyjaźniłam się z Grallą, zrozumiałam, że nic tak nie łączy ludzi jak wspólna nienawiść do otaczającej nas rzeczywistości. Moi przyjaciele niekoniecznie lubią te same rzeczy co ja i rzadko kiedy podzielają pasje, ale wiatr do rozmów od zawsze dmuchało to, co razem nam się nie podobało, a właściwie jak bardzo nie znosiliśmy czegoś po prostu, że istniało...








Kiedy ostatnio byłam w Lubinie, jakimś dziwnym trafem udało mi się spotkać Sztukiecką. Zapytała o studia, a ja markotnie burknęłam, że niekoniecznie jestem tam, gdzie bym chciała. W dwóch zdaniach wspomniałam o Poznaniu i zapytałam o jej Brukselę. Powiedziała, że nie powinnam mieć takiej miny, że odległości służą, bo usamodzielniają, uczą niezależności oraz ....
 pozwalają cieszyć się z każdego powrotu i najmniejszego spotkania. 

Dlatego tak niesamowite jest to, że mimo tych 180 dzielących nas kilometrów się chce.
Że warto biec na pociąg, wydawać dodatkowe pieniądze na bilety, czy trwonić je we wszelakich sklepach z przyjemnościami. Nie nudzimy się sobą i stąd każde odwiedziny zamieniają się w nieskończoną ilość godzin  rozmów z rozerwanym od śmiechu mięśniem brzucha, a mimo różnic w miejscach zamieszkania, czy studiowania - nieustannie bawią nas te same rzeczy.

I o to chyba w tym wszystkim chodzi.










































Baterie na kolejny tydzień naładowane. Mordki odprowadziłam na dworzec, a jutro na kościelnej powitam jeszcze rodziców i imieninowego solenizanta. Będziemy się bawić na poznańskim św.Marcinie.
A ja pochłonę jak najwięcej słońca z tego pochmurnego miasta.

I choć głowa boli, a smutki się pojawiają,
wiara nie opuszcza.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz