środa, 25 września 2013

długość dźwięku samotności.

To był początek drugiego semestru w pierwszej liceum. Niby już sporo się wiedziało i na szkolnym korytarzu czuło jakoś pewniej, ale biorąc to przez pryzmat czasu - było się tylko durnym, zacwaniaczonym kociakiem, który uczył się pływać w dorosłości (łe. w dorosłości ?). Ja parałam się wtedy wypełnianiem obowiązków klasowego jelenia i to był jeden, jedyny dzień kiedy podeszłam do Kabatowej, bezradnie opuszczając ręce "Pani profesor, nie da rady". Pamiętam do dziś jak mnie bezczelnie wyśmiała i wyprawiła z wykładem, że "nie da się" to mantra słabeuszy.

I pjona - tamta funkcja zaprowadziła mnie tu. Jestem w Poznaniu. Siedzę w wyłożonym resztkami 4 tapet pokoju, połowę podłogi pokrywają kafelki (chyba w poprzednim wcieleniu była tu kuchnia), a zapierający dech w piersiach widok za oknem przysłania nieczynna rozlewnia napoi. Pierwsze 5 godzin rozszerzenia rozszerzonej matmy za mną, nie zrozumiałam nawet co drugiego słowa, a zły pan kazał nazywać tak ukochaną przeze mnie deltę (bo to jedyna rzecz do pojęcia) wyróżnikiem trójmianu kwadratowego.

Mieszkanie brzmi ciszą, odzywa się do mnie tylko burcząca lodówka, a ja zmoczona deszczem do suchej nitki osuwam się trupio na łóżko i pozwalam mózgowi parować. Chce mi się płakać i krzyczeć jednocześnie
- BOŻE, CO JA TU ROBIĘ !?

Komórka gotuje się od połączeń i smsów. Ci, których kocham tak słodko się martwią. Nie opowiadam im nic depresyjnego, a oni jednogłośnie, jakby mechanicznie powtarzają "Ala, wierzę w Ciebie ! Kto tak sobie nie da rady jak ty ?"

W szafie mam tylko trzy pary baletek i białe trampki. Te ostatnie zabieram na swoich stopach i nie zważając na pogodę czuję, że muszę ochłonąć. Most teatralny pokonuję każdego dnia w drodze na uczelnię. Teraz jednak wieszam się tam ciężko na barierce i oglądam przeplatające się z tramwajami pociągi.

Jakiś zakapturzony przed deszczem studenciak roznoszący ulotki, wręcza mi jedną z zielonych kartek. Bezradnie wlepiam wzrok w rozmoknięty kawałek papieru z krwistoczerwonym "Chcesz zmienić swoje życie?".

No właśnie. Przecież tego chciałam - nowe miejsce, nowy czas, nowe rzeczy, nowi ludzie - bo jak zaczynać to konkretnie - z marzeniami i wiarą w cuda, która wygnała mnie 3 godziny od domu. Miałam zmienić swoje życia i nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

"Nie dam rady jest dla słabeuszy".
A ja jestem najsilniejsza.



 I tak od wczoraj Kościelna w pełnym składzie (wreszcie !) :


Tak więc gotujemy, świrujemy, odwiedzamy i jesteśmy odwiedzane :)










Oprócz poznańsko-lubińskich sąsiadów
mnie w miedzy czasie zaskoczyli wizytą Michał z Julią,
a ostatnio nawet polsko-ukraiński duet : Gralluś i Lena ^^
Zębole więc wróciły w ruch - masa, masa uśmiechów do rozdania.



a Wam mnóstwo siły w dążeniu do najważniejszego.




2 komentarze:

  1. Ala, długo czekałam na pierwszy post z Poznania, ale miałam nadzieję, że będzie bardziej pozytywny! Chociaż wiesz co, myślę jednak, że on jest pozytywny :) W końcu wszystko co dobre jeszcze przed Tobą :)! Trzymam kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. no nie mogłam się doczekać , no!


    ALKA! weź się w garść i pokarz im, że GWIAZDA przyjechała obudzić to miasto!

    OdpowiedzUsuń