piątek, 19 kwietnia 2013

zalatana, zabiegana, wreszcie alova na 100 % !

Wczorajszego popołudnia wróciłam ze szkoły spocona jak sto pięćdziesiąt. Duszące słońce dało się już we znaki w miejskich autobusach. Ja w czerwonej spódnicy, odsłaniającej przezimowane pod jeansami nogi, spoglądam z przerażeniem w stronę ludzi w wiosennych kurtkach i zastanawiam się - jak oni tak mogą ?
Do  drugiego wchodzę już w krótkim rękawku (choć przyznam szczerze, że ramiona nie są częścią ciała, którą szczególnie lubię obnażać) rzucam torbę, witam się ze znajomymi, siadam na ławce i pierwsze co słyszę to 'Boże, nie jest ci zimno ?'. Chyba jestem jakaś nienormalna...

Ale wczorajszy dzień był piękny. I choć fanką upałów nie jestem, to miło było zwinąć rano brązowe rolety, zostać oślepioną przez promienie słońca, a potem  bez celu powisieć głową na parapecie otwartego okna  i tak po prostu... łapać w płuca wiosenno-letnie powietrze. Poza tym popołudnie, po chłodzącym prysznicu pozwoliło się już wbić w nowokupiony na przywitanie pięknej pogody krótki kombinezon w panterkę, przejść się na spacer z Gochą, pojeść lody, a potem na piechotę wracać do domu w stronę późno zachodzącego słońca. Liczyłam jeszcze na noc na balkonie z letnim księżycem, ale jak wiadomo jestem pechowcem, więc moje marzenia musiał zrujnować deszcz. Chociaż nie... deszcz jest piękniejszy od księżyca, więc w dalszym ciągu jest cudownie.

Tymczasem dzisiejszy dzień bardziej alowy być nie mógł. Rano na trzy razy zlatywałam po schodach ze wszystkimi bibelotami, żeby móc je uprzednio zapakować do auta. Niestety złośliwość rzeczy martwych musiała mnie dopaść - drzwi kierowcy nie chciały się otworzyć, a kiedy wsiadałam z innej strony za każdym razem dzwonił alarm. 'No. Piękny poranek.'- pomyślałam ironicznie. Obudziłam rodziców po nocce, zjechali mnie, że znowu ja wszystko robię, pogadali, że standardowo musiałam coś zepsuć w aucie, ale ostatecznie odwieźli mnie do szkoły z całym dobytkiem.

Załatwiam z woźnymi możliwość przechowania kartonów, szukam konserwatora- co by to przyszedł i pozawieszał obrazki i zahaczam o dyrekcję, żeby ustalić wszystkie szczegóły. Sztukiecka wciąga mnie do swojej sali - daje jakiś mój pokreślony tekst z przed tygodnia przygotowany na mszę maturzystów i tłumaczy  popełnione błędy teologiczne. Kiwam zrozumiale głową, wychodzę zaczytana i cyk - chwyta mnie katechetka - "Ala ksiądz nie może znaleźć rozpiski ze slajdami. Idź do kościoła, ty wiesz gdzie to jest.". No to maraton. Nasuwam płaszcz i biegnę do zachrystii, bajeruję kościelnego i z niedużą kartka wracam do szkoły. Co by tu jeszcze ?  ach tak - podpisy całej klasy. Trzeba zebrać, podpisać się za tych których nie ma i upchać w antyramę. Wygląda perfekcyjnie.

Wychowawczyni do domu, my ukradkiem do sali. Chociaż zaraz - tam zajęcia ma inna anglistka. "Przepraszam czy mogłaby pani nam udostępnić 08 ?". "Mam dyżur. Podejdź do pani dyrektor i załatw mi jakąś zastępczą salę.". Schody pokonuję po raz kolejny, mknę jeszcze po kluczyk do 203, żeby mnie nie cofnęła i pokorna wpadam do sali, żeby zobaczyć co 3c potrafi zdziałać w 10 minut.

Chaos. Wszystkie dokumenty Kabatowej leżą na podłodze, szafka złamała się na pół, a Brzoski zdążył walnąć pierwszą zieloną kreskę na ścianie. Głęboki wdech. "Uda się." - powtarzam w myślach i rozdzielam - "Ty origami, wy sprzątacie szafkę, wy naprawiacie szafkę, ty możesz zawiesić firankę, Ada włóż to do antyramy, Michał leć po konserwatora.". Szaleństwo. Gdzieś po 16.00 Madzia mówi, że jedzie do Mc Donaldsa i pyta czy coś chcę. Uderza mnie myśl, że nic dzisiaj nie jadłam i cholera... 'kup sześć nuggestsów'.

Zerkam na zegarek 17.15. Za pięć minut dodatkowy angielski. "Dacie radę ?" - zerkam na końcowe prace przy graffiti i posprzątaną jak nigdy salę. Jestem sprana jak szmaciany koń, ale przez całe zajęcia uśmiecham się, bo.. wyszło lepiej niż oczekiwałam.










To część tego co dzisiaj zdziałano. Jak to często słyszałam na studniówce "BSK znowu rozpierdolił". Tym razem zatkał usta na amen. Kabatowa w poniedziałek zacałuje go na śmierć. Ja upiekę przez weekend ciasto, zrobię fotorelację (żeby pokazać wam coś lepszego niż te kilka telefonicznych fotek) i będę się modliła żeby reszta prezentu doszła na czas.

Matko, tak bardzo kocham ten stan.






a piosenka z tekstem, który Pani zobaczy w poniedziałek na biurku



p.s. Kalina jeśli to czytasz - milcz










2 komentarze: