sobota, 16 marca 2013

relatywizm moralny.

Chciałabym mieć dysk twardy, który można przepalać, niszczyć i przeładowywać zbędnymi plikami. Chciałabym mieć przycisk, który pozwala się czasami wyłączyć ze świata lub całkiem go zresetować. Chciałabym móc zaczynać od nowa za każdym razem gdy tylko tego zechcę.

Zawsze to początki wydawały mi się trudne. Inni ludzie i inny świat do którego trzeba się umieć dopasować. Przez pryzmat czasu każdy start wydaje się jednak banalną zapowiedzią tego co nadchodzi później, bo później dopasowywać się już nie można -  należy pozostać we wcześniej przybranej skórze.

Miałam naprawdę koszmarny tydzień. Moja Tunezja skończyła się równie szybko, jak się rozpoczęła, okazało się że nie mam przepony, do minimum zrównano to nad czym naprawdę się napracowałam, a organizacja, którą tak kocham dała się potwornie we znaki. Jakby tego było mało totalnemu upadkowi uległo parę relacji międzyludzkich i wyszło na to, że od swojej jedynej nadnaturalnej mocy jaką jest niszczenie - niczym x-meni uciec nie mogę, choć tak bardzo chciałabym być superbohaterką.

Nie wiem ile shit dayów miałam ostatnio. Wczoraj dla odmiany, żeby nie mieć czasu na zbędne myślenie udało mi się zorganizować dzień a'la pracoholik, czego skutkiem był powrót ze szkoły o 18.00 i to tylko po to, żeby umyć zęby i zmyć makijaż, bo już 20 minut później czekał na mnie mój idealny mężczyzna trzy w jednym, czyli : przystojny, zabawny i inteligentny (czyt. Majkel, Gralla i Bobson). Chłopaki wyciągnęli mnie na drinking połączony z pizzą, której nigdy nie wypada odmawiać, a wszystko w atmosferze rozmów przywracających wspomnienia, które wczorajszego popołudnia były też zadaniem na moim pierwszym ustnym egzaminie z polskiego (motyw wspomnień w romantyzmie). Muszę nieskromnie przyznać, że świetnie mi poszło.

Z chłopakami uśmialiśmy się jak norki przywołując spostrzeżenia sprzed dwóch lat, myśli jakie mieliśmy wtedy w głowie i to co nas najbardziej bawiło. Początki są dobre. Ja uczę się naprawiać i mam nadzieję, że w najbliższym czasie nic się nie skończy, a ja niczego nie zepsuję.

Bo już nie chcę.



Tymczasem wchodząc w skórę,
którą kocham najbardziej,
zrywając z tygodniem, który gralla nazwał
"Alovymi dniami walki z całym światem"
wracam do porządków, kreatywności i organizowania 
największej niespodzianki za jaką przyszło mi się zabrać.
Z tej okazji gromadzę ostatnio właśnie wspomnienia i informacje,
które u Ady przedstawiły się wyjątkowo pozytywnie
i  na 5 minut rozwiały wszystkie moje czarne chmurki.

Pokazuję wam kilka wyjątkowych zdjęć z cyklu
"Kiedy włosy były krótsze,  znajomi  nieznani, a  uśmiechy szersze.
Kiedy wszystko zaczynało się od nowa."






















































A jeśli już mowa o resetowaniu
-wieczór w zaskakującym towarzystwie.





3 komentarze:

  1. Mogłaś sobie podarować to ostatnie zdjęcie =.=

    ~ Mag. ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale takie właśnie Madziu są najlepsze. Możesz patrzeć przez pryzmat wspomnień z dystansem i zauważać jak się zmieniłaś !

      Usuń
    2. wyglądam tu jak stary pedofil

      ~ Mag. xd

      Usuń