Ostatnio aktywnie uczestniczę w spotkaniach motywacyjnych. Szukam w mieście tych darmowych i jakkolwiek nie uważam, że są przez to gorsze. Szukam coachów, którzy nie powielają podręcznikowych schematów, ale przede wszystkim unikam tych, którzy są aroganckimi dupkami (czego zazwyczaj niestety sprawdzić nie można). To typ człowieka, który doprowadza moją krew do wrzenia. "Mam to i to, więc jestem autorytetem. Musisz mnie słuchać. Chcieć żyć tak jak ja. Musisz zarabiać duże pieniądze i chcieć je wydawać." albo moje ulubione "Pieniądze szczęścia nie dają, tym co je mają." Sukces. Sukces. Sukces... Parę miesięcy temu wyszacowano roczne szczęście człowieka na 75.tys. dolarów. Im częściej trafiam na aroganckich dupków, tym bardziej nie chcę być bogata.
Mój tato skończył górnicze technikum, mama prześlizgnęła się przez zawodówkę i był czas, kiedy miałam z tego powodu straszny kompleks. Namawiałam rodziców na napisanie choćby matury i podrzucałam pod choinkę książki do nauki angielskiego. Generalnie nastoletni dramat. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu wierzyłam, że wykształcenie moich rodziców otworzy mi drzwi do świata intelektualistów. Wyobrażałam sobie jak rozmawiamy o Freudzie, komentujemy najświeższy performans Abramović i dyskutujemy o poczynaniach nowego rządu. Wiedziałam, że nie chcę żyć jak oni, mieszkać w zapyziałym Lubinie i pracować w miejscu, które nie wnosi do mojego życia nic, prócz pieniędzy. Chciałam być kobietą sukcesu i nie porzuciłam tej wizji, ale dziś definiuję sukces zupełnie inaczej.
Ja niespecjalnie. Ten początek roku jest inny, może niekoniecznie gorszy, ale z pewnością nie lepszy. Dużo marudzę. Sporo narzekam. Zaraz skończę dwudziesty drugi rok życia, a dalej nie wiem co chcę robić (albo chcę za dużo, a wtedy jeszcze gorzej). Jestem sama, ale to już chyba bardziej rutynowa, błagalna o randkę modlitwa, niż ckliwe użalanie się. Boję się, martwię o to, że tak dużo rzeczy jeszcze nie wiem, że działam nie tak dobrze jak powinnam i że właśnie... dalej będę sama. Czepiam się. Standardowo jestem dobrym słuchaczem, więc nasiąkam problemami przyjaciół jak gąbka, a potem krzyczę, że odbierają mi prawo do smutku. Nie odbierają. Sama się drążę od wewnątrz, penetruję i rozwalam na kawałki. Tylko po co, skoro nie umiem się potem pozbierać? Coraz trudniej się mnie rozśmiesza, coraz gorzej czymś zatrzymuje w zaciekawieniu. Spędzam godziny w uniwersyteckiej bibliotece, przyglądam się ludziom, głaszczę książki po grzbietach. Wszystko wydaje mi się żałosne, bezsensowne i głupie.
A potem zdaję sesję, wracam do domu i tato naciska przycisk reset słowami: Dawaj w góry. Nigdy nie jeździł na nartach, ale wie jak na to czekałam, więc mnie zabiera. I towarzyszy. Zjeżdża między maluchami na oślej łączce, przewraca się, sunie głową w dół, wstaje i pyta jak się skręca, zatrzymuje i robi slalom. Namawiam go na moją ukochaną Kopę. Pomimo szczypiącego w twarz mrozu i zerowej widoczności stoimy na punkcie widokowym, pijemy herbatę w schronisku, robimy orły w śniegu. Jemy nasze ulubione białe oscypki, spacerując przez opustoszałe lasy i zatrzymujemy się na najlepszego w świecie pstrąga w nieznanym nikomu zadupiu. Chichramy się przez cały czas, pstrykamy selfie, zakładamy raki na buty i jak najlepsi kierowcy zmieniamy się na trasie miejscami, żeby jedno mogło się przekimać i nakruszyć chipsami.
Nie oddałabym wygranego miliona, nie pogardziła pensją wyższą niż najniższa krajowa po moich studiach i pewnie wyszłabym za mąż za szejka, jeśli nadarzyłaby się okazja (przymierzałam hidżab - świetna sprawa z tym nieczesaniem). Biorąc jednak pod uwagę rzeczy, które mnie ostatnio cieszą, będę szczęśliwą żoną grubiutkiego nerda z tendencjami do sprośnych żartów, zamieszkam w drewnianej chacie na Mazurach i umrę, jedząc pampuchy.
Zaraz skończę dwudziesty drugi rok życia, dalej nie wiem, co chcę robić i prawdopodobnie z wielu przyczyn jeszcze pobędę sama. Boję się, marudzę. sporo narzekam. Ale teraz przytulam się do taty, całuję go w połysiały czubek głowy i idę z nim przez miasto pod rękę, mimo podejrzeń o relację starydziad-dziwnakochanka.
Jestem gotowa oddać wszystkie pieniądze świata, żeby czuć się tak zawsze.