środa, 30 września 2015

stary człowiek i ocean.

W każde wakacje kłócę się z Michałem. Oczywiście sprzeczamy się przez cały rok, ale oboje mamy specyficzne, dominujące charaktery i kiedy spędzamy ze sobą już naprawdę za dużo dobrego czasu, przychodzi nieplanowana eksplozja z równie nieplanowanej przyczyny. Tamtego wieczora siedzimy razem na tarasie w idiotycznych kostiumach sporządzonych precyzyjnie na kiczparty. Sznuruję usta, żeby nie wybuchnąć strumieniem świadomości i trzymam się kurczowo puszki piwa, by opanować drżące nerwowo dłonie. Unikam kontaktu wzrokowego, spoglądając na cienie rozbujanych palm i gdy potok słów ustępuje milczącemu przełykaniu śliny - rzucam najbardziej babskie zdanie w historii całego mojego feministycznego życia "Skoro już nie masz nic do powiedzenia, położę się spać.". Stawiam puszkę na stole, wymijając go ostrożnym łukiem. Podchodzę do szklanych drzwi i nieudolnie szarpię za klamkę : "Położę się spać, jak tylko uda mi się stąd wyjść.". Oboje wybuchamy mimowolnym śmiechem. 





Chyba zawsze będę trochę autodestrukcyjna. Nawet wtedy, kiedy próbuję wcielać w swoje życie role młodej Julii Roberts czy Sandry Bullock, dzieje się coś bardziej filmowego. Na szczęście psucie, niefrasobliwość i ciamajdowatość od jakiś 21-lat są całkiem trendy tematem w moim scenariuszu, a niestandardowe sylwetki, nieco obłąkanych kobiet wciąż funkcjonują tu jako intrygujące. Dzięki temu w aktorskich kreacjach śmiało umiejscawiam się  gdzieś między Bridget Jones, Gracie Hart, a Vivian Ward i nadal pozostaję zuchwałą celebrytką swojego życia.  

Staram się nie brać wszystkiego na serio.











Lubię tą reklamę z Markiem Kondratem "Kto umie oszczędzać - ten ma.", bo ja nigdy nie mam. Czasami jeszcze tak kontrolnie pytam rodziców, czy może nie chcieliby wspomóc finansowo młodej, acz ambitnej dziewczyny w jej rozwojowych podróżach w głąb siebie. Wyobrażam sobie jak tato otwiera taką magiczną walizkę pełną 50 tysięcy i mówi - JEDŹ KOBIETO DO NEPALU, ZOBACZ TĘ SWOJĄ MACEDONIĘ, POSIEDŹ NA FIORDACH, ZRÓB SELFIE NA SANTORINI I POLEĆ BALONEM NAD KAPADOCJĄ (celowo używam caps locka, by oddać dramatyzm sytuacji, w świetle którego go stawiam). Zamiast tego po wygłoszeniu mojego taniego monologu zderzam się z rzeczywistością - wykładam towar na półkach w tesco, sprzedaję meble z pokoju i wystawiam keyboard na pożarcie handlarzy internetowych. Kiedy Aga pisze do mnie, że we wrześniu będziemy w Portugalii, że będziemy robić sobie zdjęcia z małpami na Gibraltarze i chodzić uliczkami Amsterdamu - wydaje mi się to najbardziej absurdalnym pomysłem na świecie. Tak absurdalnym, że zgadzam się bez wahania.









Czasami z obawy przed tym, że ominie mnie coś ważnego, podejmuję decyzje, które po głębszym zastanowieniu nie zyskują mojej 100-procentowej aprobaty. Dzieje się tak w przypadku wyjazdu do Portugalii, który okazuje się 15-dniowym eurotripem, opatrzonym w hulaszcze imprezy i mało turystycznych studentów. Gwoździem do trumny jest brak posiłków i zwiedzanie 7 miast z przewodnikiem, dzięki czemu od razu zakładam, że będzie beznadziejnie (co właściwie nigdy nie towarzyszy mi przed podróżą). Przecież ja nie lubię chodzić do klubów, nie kręcą mnie bezmyślne nawalanki przed południem i niezaprzeczalnie kocham jeść - zwłaszcza w podróży, kiedy dane jest mi próbować regionalnych smaków. Odzwyczaiłam się także od wyjazdów organizowanych przez biura podróży, napawam się gubieniem w malowniczych, małoznanych zaułkach i nie trzymam się narzucanych przez przewodnika programów, bo na wakacjach sama sobie jestem przewodnikiem. Nie lubię tłumów i nie lubię poznawać nowych ludzi, zwłaszcza jeśli to moi rówieśnicy, raczej nie wykazujący się inteligencją, czy choćby racjonalnym myśleniem. O zgrozo ratuje mnie otwarty umysł i pozwalam się sobie o wszystkim przekonać osobiście. Z nadzieją, że się pomylę - jadę.






Wakacje to trochę przymus dobrej zabawy, z którym ja uwielbiam zrywać. Świadomość tego, że możesz, a nie musisz jest cudowna. Zawsze mam wybór. Zawsze. Nawet ( a właściwie przede wszystkim) w kwestii szczęścia. Mogę. Mam prawo nie być zachwycona. Mam prawo mieć zły humor, czuć się zmęczona, leniwa i zażenowana. Mam prawo być nudziarą. Nie neguję przy tym hulaszczych imprez i mało turystycznych studentów. Oni też mają prawo. I wybór.





Chcę powiedzieć, że dla mnie wakacje to aktywny opierdaling. Wstawanie o 7 na poranne odkrywanie dzikich plaż, kiedy jeszcze nie ma ludzi i nieludzkich temperatur. Chcę powiedzieć, że to wychodzenie z deską do prasowania i sesje surfingowe, albo leżenie na plaży topless z książką Jane Austen i pełną świadomością swojego ciała. Wakacje to surowo zabronione karmienie małp na Gibraltarze, czekanie na wschód słońca na barcelońskiej plaży od 5 rano i picie szampana na trawniku pod wieżą Eiffela. Wakacje to możliwość olania wyjścia do klubu na rzecz jedzenia kabanosów na kanapie. Wakacje to outfit trenerki delfinów, opalony nos, rozbite palce i wygodne buty. Wakacje są od tego, żeby mieć dużo rzeczy w dupie i kiedy to zrozumiesz, dopiero poczujesz, czym są naprawdę.








Długa podróż odkrywa nowe sfery charakteru, a wielodniowa jazda autokarem super zdolności ciała. Kiedy jedziesz dwa dni bez noclegu przerabiasz na fotelu całą kamasutrę w poszukiwaniu idealnej pozycji do snu. Z czasem zmęczenie sięga jednak apogeum i wszystko ci jedno czy ktoś przed tobą rozłoży fotel na maksa, twój pasażer chrapie, a tobie notorycznie cierpną łydki. Kiedy siedzisz na skalistym wybrzeżu portugalskiego Lagos nie pamiętasz o tym jak ciężka była podróż, ile dni jedzenia pasztetu i zupek chińskich przed tobą i nie martwisz się o to na jak długo starczy ci jeszcze pieniędzy. Wydajesz ostatnie kieszonkowe na 14-godzinną wycieczkę na Gibraltar, po to, by tylko 4 posiedzieć na szczycie wśród małp i w Madrycie idziesz do Maca zamiast zasmakować się w hiszpańskiej paelli. Z wiekiem imponuje mi normalność. Nie robią na mnie wrażenia drogie rzeczy, hotele czy luksusowe potrawy. Nie dbam o pełny makijaż czy ładne ciuchy. Najpiękniejsze rzeczy są w życiu za darmo. Rozumiem to, kiedy ostatniego dnia leżymy na plaży, pijemy przegrzaną cole i jemy suchy chleb. "Jak tu jest przepięknie." - powtarzamy.








W ciągu 15 dni zjechałam 5 państw, spędziłam tydzień w Portugalii i odwiedziłam 7 dużych miast. W dwóch z nich byłam po raz pierwszy, w pozostałych nawet czwarty, ale po przerwie mogłam na nie spojrzeć z innej perspektywy, zobaczyć coś czego nie widziałam wcześniej. Nawet wtedy, gdy w Paryżu oddzielamy się od grupy i rodzi się we mnie niepohamowane pragnienie zwiedzenia Pompidou, a prowadzę znajomych w przeciwną stronę - nawet wtedy dobrze jest się chociaż zatrzymać, zgubić w małych, francuskich alejkach, skosztować pierwszego w życiu makaroniku.








W powrotnej drodze wyciągnę nogi na kolana Michała, który delikatnie pogładzi palcami moje opuchnięte łydki. Kiedy zobaczy, że zbytnio pochłania mnie lektura "Dumy i uprzedzenia", sprowadzi na ziemię swoim szmaciarskim komentarzem na temat depilacji nóg i połaskocze złośliwie pod kolanami. Z naszych toreb będzie się unosił znajomy zapach pasztetu pomidorowego, Agnieszka obróci się do nas z jakąś fałszującą piosenką, a ktoś z tyłu poda mi do wypicia whisky w plastikowym kubku po kawie.






Mam otwarty umysł, ale pozostaje we mnie znajomy niepokój. Nadal analizuje pomysły, zanim wycisnę z nich urok spontaniczności, jednak zawsze ratuje mnie prawda. Nie pozwalam, by inni decydowali o tym, jak o sobie myślę. Nie boję się zmian. Dużo się śmieję. Spędzam, chociaż trochę czasu ze sobą i lubię siebie. Pamiętam o tym, że najgorsze raczej się nie zdarzy. Trzymam się tego, co w moim życiu dobre i piękne, choć życie to nie omijanie dziur, ale wpadanie do nich i wytrwałe otrzepywanie kolanek. Znam dobrze swoje nogi, pamiętam punkty w których miałam siniaki i miejsca w których  je sobie nabiłam. Cieszę się, że się zagoiły, choć dalej nierozważnie wystawiam je na niebezpieczeństwa. Chyba o to chodzi.



Żeby się nie bać.




sobota, 12 września 2015

wszystko przed nami.


Jestem kobietą paradoksem. - próbuję się przekimać na fotelu polskiego busa obok chrapiącej, nieco ponad gabarytowej pasażerki. W torbie pod stopami spoczywa upchana mała czarna i para eleganckich butów. Zupełnie niepotrzebnie. I tak mi się nie przydadzą


W Warszawie pada. To już chyba taka nasza mała, niepisana umowa o urządzeniu powitania salwami deszczu. Mimo to łapie mnie nadzieja, że uda mi się trochę pozwiedzać, pochodzić po ulubionych miejscach bez gubienia się w komunikacji miejskiej i zobaczyć nową wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Narzucam sobie punkty konieczne do odwiedzenia, ale nie mam sztywnego planu. Sztywne plany źle na mnie leżą, więc odpuszczam, nie wyrabiam się na koncert pod pomnikiem Chopina, a w muzeum zostaję poinformowana, że trafiłam na zmianę ekspozycji i chwilowo nic nie ma. Przemoknięta do suchej nitki zbieram się na odwagę i ruszam na swój pierwszy raz w hostelu. Drzwi do pokoju otwiera mi przystojny blondyn, dodatkowo witając cholernym "hello". Zza jego pleców macha inny "Hi, you must be Aliszja." i proponuje mi miskę płatków z mlekiem. Spędzam wieczór na oglądaniu filmów z Belgiem i Albanem, nie martwiąc się o jakość swojego angielskiego czy cnotę. Jestem zbyt zmęczona.



Droga 20-letnia Alu, 

Boisz się. Wiem o tym. Czuję jak przez Twoje krągłe ciało przenikają setki obaw z milionem wątpliwości. Strach jest nadal w Twoim życiu, ale to już nic złego, ponieważ nie pozwalasz mu się opanować. Obawy i niepewności przenikają twoje ciało - a to znaczy, że zaraz kiedy przychodzą do głowy - szybko się ich pozbywasz. To irracjonalne głupoty, których nie potrzebujesz do szczęścia. Zebrałaś się na odwagę by wybrać studia, które powszechnie są uważane za gówno (lub mniej powszechnie, ponieważ nikt nigdy nie słyszał o takim kierunku i zawsze musisz podawać jego definicję). 

Zapnij pasy mała, wielka kobieto - było warto. Wreszcie.

Z całą pewnością będziesz nadal przekonana o swoim nieustającym talencie do unicestwienia dóbr materialnych tego świata. Spokojnie. To tylko pozorny defekt. Kiedy wrócisz z myjni przerażona faktem, że wraz z brudem z auta odprysnął również lakier - puknij się dwukrotnie w głowę i nie kompromituj przed ojcem. Wróć na stację i spłucz zaschniętą pianę. 

Jeśli nadal użalasz się nad brakiem rozwiązań, to nawet nie zauważysz, że w międzyczasie życie samo je znajdzie. Za każdym razem, kiedy jękniesz nad zerowym stanem konta, pojawi się okazja do podreperowania budżetu - nowa podróż. Turystyczne #yolo wejdzie Ci w krew na amen - nie będziesz się przejmowała brakiem kasy, tylko śmiało ruszała w drogę. W tym roku pobijesz swój rekord przebytych tras i odwiedzonych kierunków. 

Nie ścinaj włosów i nie upieraj się, że w nowej fryzurze wyglądasz lepiej. Nie wyglądasz.

Kiedy okaże się, że w zimowym semestrze przegapiłaś gdzieś jeden ECTS, życie wymusi na Tobie rychłe znalezienie nowego, fascynującego przedmiotu. Szalonym trafem odezwie się instynkt macierzyński i misja kształcenia narodu, kiedy usłyszysz "Pedagogika-uczeń z problemami wychowawczymi". UWIERZ MI - NIE CHCESZ TEGO ROBIĆ.

Uważaj na to o czym marzysz. Wszystkie twoje luźne refleksje w stylu ... "Pojechałabym gdzieś sama.. Wzięła udział w warsztatach z Grzesiakiem... Szkoda, że znowu nie odwiedzę Warszawy" się spełnią. Pierwszy raz od... zawsze, wrzesień zapowiada się na lidera w kategorii najlepszy miesiąc tego roku (a przecież to jeszcze nie koniec). 

Lenistwo zabije w tobie wszelkie pokłady niezależności i sztandarowej idei, że z przyjaciółmi nie powinno się mieszkać. Odpowiesz w końcu na propozycję Maćka i wprowadzisz się do mieszkania ze zmywarką i grubym małoletnim sąsiadem. Bądź stanowcza jako pani domostwa - dowiesz się dlaczego. 

W tym roku uda Ci się wiele rzeczy, ale najbardziej dumna będziesz z tego, że udało Ci się w końcu znaleźć życiową równowagę. Każde niepowodzenie przedstawisz sobie w racjonalnym świetle, a sposób w jaki zaakceptujesz bieg rzeczy, zaskoczy nawet Ciebie samą. Przestaniesz się zgrywać na intelektualistkę, pozwolisz sobie na wyjścia do klubów, ale i mazurski wypad jedynie w towarzystwie babci. Twoje życie, ale przede wszystkim ten rok, to kompilacja paradoksalnie kontrastowych i wariackich zestawień. Teraz już wiesz, że tak ma być, bo właśnie taka jesteś - nieramowa. 

Być może myślisz jeszcze czasami, że twoje życie jest do dupy. Z mojej perspektywy wygląda jednak na to, że Ci się udało, że dałaś radę tylu nierozwiązywalnym sprawom. Wiem, że poradzisz sobie znowu, choć wiem również, że ciągle  przeraża Cię gonitwa za szczęściem, ale wiesz co ? Ty go nie goń. Ono przychodzi we właściwym czasie. Być może nie dostajemy od życia tego, czego chcemy, ale życie daje nam zawsze to co jest potrzebne. Nazajutrz po 21 urodzinach wyruszasz w nową, szaloną podróż - bez pieniędzy, z workiem pasztetów i Michałem nad uchem (a wiesz co to znaczy!). Wkrótce pomacham do Ciebie znad oceanu. A teraz idź i skop im tyłki, ponieważ zapisałam Cię na drugi gówniany kierunek. 

Wierzę w Ciebie,
kocham siebie,
21-letnia TY.



Warszawa. Rano poczułam nieprzyjemny chłód i pukającą do głowy migrenę. Porzuciłam zatem plany o sukience, a zdecydowałam na rozciągniętą bluzę i paracetamolowy farsz. Stojąc pod wejściem do redakcji Comspolitan wiedziałam, że ten dzień będzie dobry, że w tych 10 godzinach zawrze się wszystko to, czego brakowało w moim dwudziestoletnim życiu. Wiedziałam, że nieprzyjemny chłód i migrena będą musiały ustąpić miejsca nieopanowanemu poczuciu szczęścia.


Na parę dni przed 21 urodzinami stałam pod wejściem do Złotych Tarasów i spoglądałam rozczulonym wzrokiem w stronę oświetlonego Pałacu Kultury. Ryczałam jak dziecko, bez zażenowania, martwienia się o rozmazany makijaż czy świecące, grypowe czoło. Miałam super dzień. Ba ! Miałam super rok ! I czekałam na pociąg, by nazajutrz świętować 21 urodziny w gronie przyjaciół. 

Czasami sytuacje zmuszają nas do robienia rzeczy, które powinny być dla nas oczywiste.
Teraz już to rozumiem.