niedziela, 26 lipca 2015

I cóż z tego, że ze Szwecji.

Moi rodzice wpychali mnie niegdyś na niemożliwą ilość wyjazdów i kolonii, zabierali na wycieczki i zmuszali (tak, zmuszali) do robienia rzeczy, których nie znosiłam, ale które (według nich) mogły mnie uczynić bardziej cool. A że od niepamiętnych czasów mają mnie za nudziarę i woleliby żebym zamiast w teatrach, spędzała weekendy na zakrapianych dyskotekach, a oprócz książek kupowała sexy fatałaszki - odwiedziłam w życiu niezliczoną ilość parków rozrywki i wsiadałam na karuzele, od których już na sam widok mnie mdliło. Za każdym razem, kiedy stałam w ogromnych kolejkach (zawsze zaskakuje mnie, że ludzie chcą płacić i czekać na zawały serca) patrzyłam w górę i powtarzałam w głowie "Nie dam rady. Wychodzę. Umrę. Zaraz się zrzygam.". Mam  jednak to szczęście (a właściwie pecha), że w takich miejscach towarzyszą mi zawsze ludzie, którzy nie tylko zaprowadzą mnie na największy w Europie rollercoaster, ale i wsadzą do pierwszego wagoniku na coś, gdzie na bank będzie woda. I wiecie co ? Wyrobiłam się. Nie odczuwam co prawda narastającego entuzjazmu, podczas wizyt w parkach rozrywki, ale już mnie nie paraliżuje, uśmiecham się, wygłupiam, podnoszę ręce do góry, krzyczę, albo spadam ze 100 metrowego słupa z prędkością 100 km/h. Mówię "zróbmy to" i robimy.


Robię rzeczy, które mnie zaskakują i pozwalają odkrywać siebie na nowych płaszczyznach. Robię rzeczy, których się obawiam lub takie, o których nie mam bladego pojęcia. Wybieram nieoczywiste rozwiązania. Zimą lecę do Hiszpanii, a latem ciągnie mnie w stronę Skandynawii. W dodatku szczerze przyznam, że podróże zagraniczne nie wzbudzają już we mnie takiego entuzjazmu, stąd przez całą sesję jęczę wszystkim o wyjeździe do Karpacza, a Maćka naiwnie próbuję przekonać, że Mazury są lepszym wyborem niż Teneryfa. Dobrze, że los jeszcze ma coś do powiedzenia i jak zwykle niespodziewanie na naszej drodze pojawia się kompromisowa oferta podróży. Standardowo zamiast planów mamy masę wątpliwości, a ja sama - telefony namawiające Michała i  wyzerowane konto. Miesiąc po zabukowaniu biletów - jesteśmy w Szwecji.  


 Szwecji, która daje mi 5 ważnych lekcji :


1.Musisz Podróżować
 W moim życiu nigdy nie ma idealnego momentu na wyjazd. Zawsze jest problem albo z kasą, albo z czasem. Zdarza się, że zatrzyma mnie uczelnia lub znienacka pieprznie grom z jasnego nieba w postaci nieplanowanych kłopotów natury osobistej. Przed każdą podróżą jestem w stanie znaleźć dobrą wymówkę, żeby tego nie robić, a jednak - zawsze jadę. Każdy problem ma rozwiązanie, a ja już od nich nie uciekam. Czasami wyjazd, nawet paręnaście kilometrów za miasto, pozwala ułożyć w głowie wszystko na nowo. Owszem przygotowania do drogi będą wymagały wyrzeczeń, oszczędności i niezłej organizacji, ale podróże serio kształcą, czynią życie bogatszym i pozwalają lepiej zrozumieć mechanizmy świata. Nigdy w życiu nie żałowałam żadnego wyjazdu - nawet kiedy nie mając pieniędzy przez tydzień jadłam pasztetową, deszcz na polu namiotowym wydawał się nigdy nie ustawać, a z braku ciepłej wody brałam prysznic w jeziorze. Jeśli tylko masz ochotę - jedź. Warunki i możliwości zawsze się znajdą.


2.Twoje ciało jest twoje
 Sezon bikini nigdy nie należał do moich ulubionych. To między innymi dlatego nie przepadam za wyjazdami w ciepłe miejsca. Przykuwam uwagę do wyrzeźbionych brzuchów plażowiczek i tęskniącym wzrokiem wypatruję u nich oznak cellulitu.  Nigdy nie odrywam się z piasku w samym stroju na deptak z lodami i pośpiesznie zasłaniam dekolt, kiedy najdzie mnie ochota na schylanie się po muszelki. Prawda jest jednak taka, że nikogo na plaży nie obchodzi to jak wyglądam. Obcy ludzie też nie są w całości idealni, a Ci z którymi jeżdżę widzieli mnie już w najgorszych fazach urodowych.  Pod względem ciała staram się już być ze sobą okey, czuć się dobrze niezależnie od tego, gdzie i czego mam za dużo. Lubię o siebie dbać, a to nie znaczy, że powinnam się wyrzekać najlepszych rzeczy nad morzem, by to robić. Troszczę się o swoje zdrowie, pilnuję, żeby moja skóra była zadbana, żebym czuła się świeżo, regularnie jadła i piła odpowiednią ilość płynów. Na wakacjach nie odmówię sobie wieczornego piwa z przyjaciółmi i nigdy nie zrezygnuję z gofra nad Bałtykiem. Wbrew pozorom to zdrowe podejście - przynajmniej mentalnie. Unikam określeń "Jestem gruba i brzydka", bo to nieprawda. Nie popadam w paranoje, nie dbam o ludzi, którzy dbają o mój wygląd i nie chcę podobać się byle komu. 





 



3. Przyjaźń to wysiłek
 ... a przynajmniej jego spore nakłady. Świadomie buduję relacje i staram się wszystko załatwiać rozmową. To niełatwe, bo stąpamy po kruchym lodzie zaufania i trzeba wiedzieć gdzie jest granica, a kiedy konieczny jest przytup nogą. Chociaż nie lubię się kłócić i nie jestem typem wybuchowej osoby, to muszę przyznać, że momentami takie napięcia przynoszą dużo dobrego. Czasem warto rozpętać burzę, żeby paradoksalnie ostudzić atmosferę, zrobić pięć minut szczerości i porozmawiać o tym co naprawdę jest dla nas ważne. Jeśli się uda, znów powrócimy do bolących ze śmiechu brzuchów i niezrozumiałych rozważań na mniej ważne tematy. Będziemy tańczyć na pokładowej dyskotece z emerytkami, latać na rufie o drugiej w nocy i opatrywać rany wkładkami higienicznymi. 








 



 4. Samotność to miłość do siebie
Jasne, że zdarzają mi się beznadziejne dni. Noce, w których desperacko samotna przesiaduję na czatach i umawiam się z fascynującymi facetami, by na trzeciej randce powiedzieli, że są w związku i po prostu chcieli mnie przelecieć. Jasne, że lubię wyglądać dobrze, ale dziś rano znowu nie było czasu. I oczywiście, że lubię przebywać wśród ludzi, że uwielbiam wszystkie wspólne wieczory i ich kocham, ale nie mniej kocham samą siebie i czasami lubię być z tą sobą sam na sam. Na szczęście oni też. Nawet jeśli wyjeżdżamy razem i bawimy się świetnie 24 godziny na dobę, to zawsze znajdujemy pięć minut na samotny spacer, pertraktacje z morzem, czy udawany sen na plaży. To dlatego, że lubimy się cieszyć chwilami. I dbamy o to, żeby poukładać wszystko w głowie, uśmiechnąć się do myśli, że mamy super życie, ale też trochę się powzruszać, pomyśleć o tym, co było i zamknąć wszystkie dawno przeczytane rozdziały. Dzięki zrozumieniu samych siebie, możemy lepiej rozumieć innych.







 P.S. Pewien taki samotny wypad Madzi z jedną koroną szwedzką w kieszeni, zakończył się rozbiciem banku w kasynie i sześćdziesięciokrotnym powiększeniem majątku. Poszliśmy z nią pomnażać wygraną dalej, ale wszystko przegraliśmy.



5. W życiu chodzi o to, żeby robić rzeczy piękne
Od roku jestem entuzjastką-amatorką galerii sztuki. Podziwiam, czytam, staram się rozumieć i czasami kuszę się o interpretacje. Najbardziej lubię tę współczesną - głównie za to, że mówi o prostych prawdach w nieoczywisty sposób i każe się zastanawiać nad problemami. Staram się być wrażliwa na piękno, wyłapywać drobne szczególiki, które decydują o specyficznym uroku czy przekazie. Dbam o to również w swoim życiu - zachwycam się prostymi rzeczami, które sprawiają, że się uśmiecham. Chcę wnieść do świata swoją cząstkę wrażliwości, piękna i uczciwej pracy. Wszystko bowiem, co daję od siebie, wraca łagodnym gestem od przyszłości. Nagle te małe, nieistotne chwile sprawiają, że jestem szczęśliwa i trochę niemożliwa, bo wszystko w życiu tak bardzo mi się podoba !



 









Tydzień "przed" wyjazdem narzekam Gosi, że to już ostatni wypad z nimi. Jestem zmęczona narzekaniem, emeryckim podejściem, rozrzutnością.  Mam dość spięć o powrót do Wrocławia, które sprawiają, że wracamy na dwa różne sposoby. I zupełnie przeraża mnie fakt, że obrastając w bojowe piórka naprawdę staje się zołzą. Mam dość tego wszystkiego, ale wiem, że znowu to powtórzę. Nawet jeśli siłą zaciągnę ich na Mazury, albo będę musiała na plecach wnosić na Śnieżkę. Wiem, że znowu gdzieś wyruszymy, że będę się tu wszystkim zachwycać, cieszyć z tego co mam, a po powrocie do Wrocławia gotować wspólny obiad i wybierać butelkę wina.



Czasami chciałabym móc powiedzieć, że radzę sobie ze wszystkim. Ale wstydzę się tego, że za mało wiem, że nie jestem ładna i czasami niewystarczająco dobrze radzę sobie w życiu. Chciałbym móc powiedzieć, że wreszcie wszystko się ułożyło, ale to ja sobie wszystko układam i czasami zupełnie  wszystko chrzanię. I wiecie co ? Jestem z tym okey. Pozwalam sobie coś schrzanić. 

Ot, tak do smaku.