niedziela, 28 czerwca 2015

Walking the streets.

Lubię te dni, kiedy Madzia wyjeżdża do domu. Nie dlatego, że nie lubię Madzi, ale dlatego, że zostaję wtedy sama z chłopakami i wiem, że to będzie kolejny szalony zlepek godzin bez zahamowań, pełen durnych pomysłów i erotycznych uniesień. Wiem, że będę się chichrała do rozpuku i płakała ze śmiechu, zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie przed flirciarskimi tekstami rodem z magazynu Bravo. Wiem, że będziemy pić tanie, mocne piwo, jeść odmrażaną pizzę i oglądać darmowe porno, którego seans dziarsko przerwie nam chrapanie zmęczonego całym tygodniem Michała. Wiem, że będę głodna, sprośna, zabawna i wredna, w najróżniejszych kombinacjach i na każdy z możliwych sposobów czy połączeń. Wiem, że będę sobą. I będę się czuła z tym cholerrrrnie dobrze.








Przyjaźnie i rodzinę się robi. Uważam, że to zajęcie jak każde inne - wymagające sporych nakładów czasowych, momentami męczące i nie zawsze przynoszące korzyści. Nie mamy pewności czy zwrócą się nam zainwestowane koszta, więc ponosimy ryzyko. I "Idź na całość" to najlepsze, co można przy każdej relacji do siebie powiedzieć. Jeśli wchodzę w znajomość, to zanurzam się w niej cała, bo  wiem , że połowiczne nakłady przynoszą połowiczne znajomości, a mnie takie nie interesują.


Same kobity na kierunku, wydawały mi się nie lada gratką już na początku semestru, ale kiedy wszystkie kupujemy sobie karnety na siłownię, by po tygodniu zacząć chodzić na kebsy - wiem, że trafiłam na swoje. Parę dni po sesji ubieram się na różowo i przywdziewam cekinowy diadem. Przemierzamy z dziewczynami Wrocław, wzbudzając niemałe zainteresowanie. Przeskakujemy w kieckach przez płoty, zatrzymujemy się na szamkę w burgerze i pijemy czerwone wino z plastikowych buteleczek. I kiedy jakiś nieznośny delikwent wda się z nami w niechętną dyskusję na temat zwrotu "w radio/w radiu" zapieczętujemy cały rok, formułując jedno krótkie zdanie "Proszę nam zaufać, jesteśmy humanistkami"


















W maju umawiam się z mamą Karolki na przygotowanie imprezy niespodzianki. Leniwe popołudnie, a my zamiast rozmawiać o liczbie gości, jedzenia, czy dacie - sączymy sobie radośnie kawkę, paplając przez parę godzin jak stare, dobre kumpele. Karola wyjechała zaraz po maturze do USA. Miała sobie zrobić rok przerwy, przeżyć przygodę, zastanowić się nad tym, co będzie. Myślałam, że będę zazdrosna o to, że nie tylko widziała miejsca o których skrycie marzę, ale o to, że miała odwagę rzucić to wszystko w cholerę i skupić się na sobie. Pomyśleć. 



Na szczęście dojrzała we mnie świadomość do prozaicznego myślenia, że wszystko jest tak, jak powinno być i wydarzyło się to, co miało się wydarzyć, abym była tu, gdzie jestem. Dlatego też koniec podróży Karoliny, staje się dla nas pretekstem do początku. Do powrotów z różnych miejsc, sytuacji i żyć, by znów przekonać się, że cudownie jest wracać, że ma się do kogo i te wszystkie relacje mimo znacznych różnic na WSZYSTKICH płaszczyznach nigdy nie wygasają. Tak jak równie nigdy nie możemy się nagadać, naśmiać i natańczyć. 

Chcę po prostu powiedzieć, że mam dobre życie.



Chcę powiedzieć, że mam wokół siebie wielu dobrych ludzi, dzięki którym ja mogę być dobra, być... lepsza. Że mam wokół siebie ludzi, którzy nie tylko będą mnie radośnie klepać po pleckach i odprowadzać po nocach do domu, albo trzymać głowę nad kiblem. Mam wokół siebie ludzi którzy po ścięciu włosów powiedzą mi, że wyglądam jak średniowieczny pachoł i nie odprowadzą mnie o czwartej pod dom, bo sami będą zbyt pijani i zmęczeni. Mam ludzi, którzy wchodzą do mnie z rana do łóżka, żeby pochwalić się nowym garniturem albo w najbardziej krytycznych momentach mojego życia przychodzą, by porozmawiać o swoich problemach  i do końca życia wypominają mi tą felerną w skutkach osiemnastkę Foki. 



Facet z którym dziesięć lat temu skakałam w gumę, właśnie remontuje swoje pierwsze mieszkanie z narzeczoną. Karolina wraca po roku z Ameryki, Majkel ma kolejny pomysł na studia. Mój współlokator jak dziecko przeżywał zakup idealnego garnituru do pracy w banku,  a ja właśnie głaszczę po grzebiecie moją miesięczną świnkę morską, choć jeszcze w zeszłym roku uważałam zwierzęta za zło niekonieczne. 




Czas płynie, ludzie się zmieniają. I słusznie. Nie można przejść przez życie bez śladów na skórze. Czasami jednak spotykamy kogoś, kto już jest taki, jaki powinien być. Jeśli to dostrzeżemy, zrozumiemy, że właśnie znaleźliśmy kolejny odcisk na pięcie, kolejne znamię, bliznę. Zrozumiemy, że w naszym życiu pojawiła się kolejna osoba, która będzie nas zmieniać na swój odpowiedni, niezrozumiały dla nas sposób.

Wakacje ? To nie dalekosiężne plany. Równie dobrze mogę je spędzić w całości w domu. Chcę znaleźć spokój, którego szukają wszyscy, a znajdują nieliczni. Czas z ludźmi, którzy odpowiadają liczbie pieprzyków na moim ciele, to odpowiednia droga. Mogę być głodna, sprośna, zabawna i wredna, a oni i tak ze mną zostaną. Jestem o tym przekonana, bo sama nigdy nie pozwolę im odejść.



Będzie tak jak ma być i właśnie tak będzie dobrze.