czwartek, 19 grudnia 2013

Thank God It's Christmas.

Nie wiem od czego dzisiaj zacząć, więc zacznę od tego co chciałam napisać na samym końcu. Jako, że zbliżają się święta, a ja po przebrnięciu dzisiejszego wykładu i trzech ćwiczeń wracam ku uciesze do domu, chciałabym Wam jeszcze pokrótce złożyć świąteczne życzenia.

Na nie co roku składam bieg minionych wydarzeń i wszystko to, czego nauczyłam się od minionej gwiazdki. Zaparzcie sobie zieloną herbatę i usiądźcie wygodnie w fotelu.

Przede wszystkim świąt niespokojnych. Niech się na nich dzieje jak najwięcej. Przypomnijcie sobie wszystkie rzeczy, które sprawiały Wam radość kiedy byliście dziećmi. Nie narzekajcie na brak klimatu świąt - stwórzcie go sami, wyłapujcie drobnostki. Może nic więcej nie musi si wydarzyć, żebyście byli szczęśliwi. Spójrzcie na otaczającą rzeczywistość, jako swego rodzaju doskonałość.


Róbcie tylko to na czym Wam zależy. Nie bójcie się odmawiać, jeśli nie macie na coś ochoty. Podejmujcie świadome decyzje, ale znajdźcie też miejsce na łyk spontaniczności. Żeby płomień nigdy nie zgasł - pobudzajcie się co chwila porywami wariactwa.


Dziś już wiem, że szczegółowe planowanie przyszłości nie ma większego sensu. Przypadkowe wypadki będą Was wywoływać stany depresyjne, a sami będziecie się chętnie pogrążać we własnej beznadziejności. Nie mówcie, że nic Wam się nie udaje, że macie wiecznego pecha. Traktujcie pozorne nieszczęścia jako niespodzianki, które zaprowadzą Was w nieznane miejsca i obudzą nowe możliwości, których nigdy wcześniej w sobie nie widzieliście.


Uśmiechajcie się i śmiejcie tylko szczerze. To takie banalne, ale dla mnie było najtrudniejsze do wykonania w ostatnim roku. Przestałam odróżniać prawdziwą radochę od sztucznego uśmieszku, choć odsłonięte zęby były na stałe przyklejone do mojego wizerunku. Oddzielcie nastroje grubą kreską.


Zwolnijcie. Świat nie ucieknie. Nie spieszcie się z decyzjami, ani z tym co 'musicie' zrobić. Nic nie trzeba, nikt Wam nie może niczego narzucić. Uświadomcie sobie, że Wasze życie zależy tylko od Was. Zatrzymajcie się, posłuchajcie, znajdźcie czas na relaks.... ale nie przed ekranem komputera. Ostatnio codziennie zaczynam zajęcia na ósmą, ale to nie odstrasza mnie od wcześniejszego wstawania. Budzę się pół godziny szybciej niż zwykle, biorę książkę, jem spokojnie solidne śniadanie.

Jestem bardziej wypoczęta, kiedy mój poranek na mnie nie wrzeszczy, a czas nie stoi nade mną z batem.


Jeśli musicie robić coś wbrew sobie (na przykład studiować ekonomię), znajdźcie punkt równowagi. Okey, w moim życiu jest milion godzin matmy, ale w drodze na uczelnię zawsze zdążę  sięgnąć po jakiś inspirujący felieton, na wykładzie napisać nowy wiersz, a po zajęciach odprężyć się w kuchni i zjeść coś pysznego. Kupcie sobie świecę zapachową i płytę Edyty Bartosiewicz- pozwalają się uspokoić i skupić. Zachowajcie harmonię między przyjemnościami, a ciężkim obowiązkiem.

^ na odprężenie taki prezent wczoraj dostałam od tutejszego Mikołaja <3


I na koniec - nauczyłam się, że od siebie zawsze dostajemy to czego szukamy

Zagłębiacie się w słabościach ? Będziecie słabi. Nie dręczcie się przekonaniem, że wszystko jest możliwe, bo nic się samo nie wydarzy. Powtarzajcie sobie jednak, że to Wy jesteście silni i nie ma takiej mocy, która mogłaby Was odciągnąć od celu.


Myślcie o tym co jest dobre.  
Szczęście, spokój i miłość jest w Was .


















Spakowana, z niecierpliwością czekająca na uścisk brata.
Ta wizja będzie mnie trzymała dzisiaj do siedemnastej.
Idę na uczelnię, wyczekuję taty,

i kocham Cię, drogi czytelniku,
bo ty też tu ze mną nieustannie jesteś. 


niedziela, 15 grudnia 2013

jesteś doskonała taka jaka jesteś.

"Jeżeli jeszcze nie spotkałaś mężczyzny, z którym chciałabyś się zestarzeć, nie martw się.... 
Bez niego też się zestarzejesz, tylko trochę wolniej"

Dobrze, że wciąż jestem wolna na milion sposobów, że nic  mnie nie trzyma i kiedy tylko przyjdzie ochota,
a bardziej okazja (bo ochota jest zawsze) można ruszyć beztrosko w drogę, nie  oglądać się wstecz,
nie ciągnąć nikogo za ręce i nogi, a za owym hasłem Marii Czubaszek, odmładzająco złapać za ulubionego pluszaka i pochodzić z nim po krakowskim rynku.




Może to jednak niekoniecznie Trąbek, a bardziej święta co roku wpływają na mnie tak entuzjastycznie. Teraz, kiedy jestem tak daleko od domu, jakoś szczególnie na nie czekam. Poza tym to już ostatnie z 'nastych' świąt i dalej nie mogę uwierzyć, że za chwilę będę pełnoprawną dwudziestką.

Pozostaje tylko zeskrobać ostatnie resztki spontaniczności, zanim sięgnę po pierwszy krem przeciwzmarszczkowy.

Plan ma się następująco:
21.15 Poznań-Wrocław
07.10 Wrocław-Kraków
21.15 Kraków-Wrocław
13.44- Wrocław-Poznań

Telefon z propozycją od Agi i siedem dni później chrapiemy na tyłach polskiego busa.
Ja szczególnie, bo parę godzin wcześniej przyjechałam z Poznania.


Kraków niezmiennie cudowny, do czego chyba nikogo przekonywać nie muszę.
Jarmark może nie 'najpiękniejszy w europie', ale wieczorny błysk lampek choinkowych, zapach grillowanego oscypka i uplecione wieńce Bożonarodzeniowe robią swoje. Rynek nigdzie indziej nie wygląda tak romantycznie
i choć ja wciąż jestem wierna zmęczonej Warszawie, to tam miło wraca się o każdej porze roku.
Zwłaszcza kiedy pogoda udana i ludzie warci każdego uśmiechu.





Zdystansowana jak nikt inny Aga, skutecznie temperuje swawolny charakter Majkela (pardon - MeHow'a), a słynna Żari Żarkowska daje mu tą cząstkę serducha i wazeliny, bez której on funkcjonować nie może. Czasami wyłączam się z rozmowy i bacznie obserwuję jak dziewczyny nieumyślnie sprawiają, że przy każdym powrocie tracę poczucie czasu, bo ... on się nie zmienia, więc nudno nie jest.





 

Zresztą jeśli miejsca przypisujemy do ludzi, to Kraków jest właśnie takim miejscem naszej dwójki.

 
 

Beczka śmiechu, piece kaflowe, gołębie
i każde miejsce spoczynku - to czas na jedzenie, więc istotnie zatrzymujemy się często.






Zmęczeni, niezorganizowani, nieplanowani doczołgujemy się nocą na dworzec, a stamtąd przykryci kurtkami znowu chrapiemy do Wrocławia. 



 
Madzia z Maćkiem czekają, a miło tak żyć ze świadomością, że czekają na Ciebie.




no i pichcenia z chłopakami - jak za starych dobrych czasów, nie można zastąpić najwykwintniejszym poznańskim gzikiem. Nawet Madzia zjadła.

























Im wyżej jesteś ty mocniej upadasz. Ja byłam wysoko.
Na szczęście ma mnie kto złapać.

Ciągle gdzieś wracam ?

Podróżuję. A być może to właśnie powroty są częścią mojej drogi.
Byle nie stać w miejscu !



Tymczasem 4 dni zostały i tatuś po córę przyjeżdża.
Jestem obżarta przed gwiazdką -Brawo Alu, sukienka się kupi sama. 

mojej świątecznej pogody ducha Wam życzę na ten tydzień
Al.

wtorek, 10 grudnia 2013

wykoleił mnie się pociąg myśli.


Czasu niby pełno, a znowu go brakuje. Po kolokwiach miało się to wszystko uspokoić, a pędzi szybciej niż
zwykle. Po kolejnym miesiącu nieobecności wracam na weekend do domu i nacieszyć się mamą jak dziecko nie mogę. Z bratem Madagaskar należy obejrzeć, pogadać o dziewczynach i pozgrywać autorytet matematyczny, a jeszcze prezenty gwiazdkowe i łosoś w milionach postaci, bo w domu wiedzą, że kocham tonami. Tatę nawet po 20 latach zobaczyłam w mundurze górniczym .

Foka gdzieś w biegu, przypadkowo natknął się z uściskiem (i najdkami) w galerii, a Dziunia po tym wpisie zeżre mnie w całości, że o niej znowu zapomniałam (nie zapomniałam! Czas w Lubinie leje się jak woda przez palce. Wkrótce wygospodarowuję cały dzień na twoje odwiedziny w moim spustoszałym pokoju).

Przedłużam jeszcze mimowolnie pobyt (bo ciągle nie pamiętam, że bilety do Poznania trzeba rezerwować) i w poniedziałek o piątej jestem już na nogach. W autobus, na kościelną, 20 minut w mieszkaniu i dyla na wykład z makroekonomii. Oczy na zapałki i szaleństwo, ale warte każdego poświęcenia.

Uff..  Leniwy Poznań. Za oknem wszystko w pędzie, ale w koło bez zmian leniwie. Na moim biurku leży imprezowa miska urodzinowa z upranymi przez Gosię skarpetkami, wyjadany skrupulatnie kalendarz adwentowy i sterta notatek z przeróżnych przedmiotów, mimowolnie tworząca zgrabną całość. Wystąpienie publiczne "Zarządzanie sobą w czasie" już dzisiaj za mną, choć nie ukrywam, że głównie dzięki Poli i Marcie - wszystko dzień przed, ale wykonane zawodowo.

Pokrótce jeszcze o współlokatorkach, bo cholera - dobrze się mieszka z nimi mieszka. Odpały Sysaka i matczyność Gosi (ha. uśmiałaby się) tworzą taką przesympatyczną, dającą swobodnie oddychać przestrzeń. Bez darcia japy, asertywnie, zdrowo, porządnie, ale nie nudno. Nigdy.



I z taką myślą Was zostawiam.
Dziś jeszcze dekorowałyśmy z Martyną mieszkanie.
Klimat świąt, tak domowo <3




































A w następny weekend przytulam Wrocław i Kraków :)
Tyle zmęczenia, ale ile radości.
Wsypać się muszę w końcu, a co dzień na ósmą...
no nic.
Naprzód !

poniedziałek, 2 grudnia 2013

nic nie zmieniać.

Są takie dni, kiedy nawet ja jestem najedzona jak świnia i kolejny kęs jedzenia wprowadza mnie w stan agonalny.  W takich momentach kieszeń staje się zwykle ciężka od stosownej porcji drobniaków, a moja osoba niespodziewanie pojawia się w strefie z fast foodami na ostatnim piętrze galerii. Ze smakowitych zdjęć uśmiecha się do mnie chrupiąca sałata, soczysty burger i złocisty kurczak....


Nie znamy umiaru.

 


















Chcemy więcej, łapiemy dużo, mało mamy. 

Nie jest dość dobrze, zawsze jest gorzej, a brzuch wiecznie pusty - łakomstwo stale rośnie.
Konsekwencje mamy gdzieś.
Za pół roku wakacje, bikini trzeba będzie przywdziać, a na kogo się je założy?
  Kim się będzie za kolejne sześć miesięcy ?

Samotną dwudziestką, studentką ekonomi ?
Będę się pałała 6-miesięcznym błogostanem po zakończeniu kariery naukowej,
czy szalenie nieprawdopodobnie przygotowywała do następnego roku ?



 Piątek przyniósł kolokwium z matematyki. Sporo się na nim działo, niewiele płynęło z mojego długopisu. Jaki by wynik walki nie był, cieszę się, że jest już za mną, że ją stoczyłam, że jeszcze się nie poddałam.

Nikt nie lubi kiedy jest ciężko, ale to trudności są wyróżnikiem siły i to właśnie one udowadniają nam samym ile potrafimy, wyznaczają granice. A jesteśmy w stanie zrobić więcej niż sami czujemy. Grunt to chcieć i.. mieć przeszkody nie do pokonania.

 Kręte drogi zawsze prowadzą do najlepszych miejsc.








Na kolokwium bujałam w obłokach. Miałam już gdzieś, byłam zmęczona i nie sądziłam, że wychodząc z tamtej sali zabłysnę uśmiechem.

 Głęboki wdech, Alu - już po wszystkim, nie boli.

Na uczelnianym korytarzu naciągam puchową czapę i idę w kierunku wyjścia. W tym samym czasie dostaję telefon.

 Majkel przyjechał.






I jest zwyczajnie miło.
Drink za drinkiem, film o dżumie, rozmowy do czwartej o mniej ważnych rzeczach.
"Prawie jak w Lubinie na twoim dywanie."- mówi.


W Lubinie na moim dywanie leżał Maciek z Michałem. Kładliśmy się tam po szkole, odmrażaliśmy pierogi z grzybami, śpiewaliśmy starshipowe kawałki, mówiliśmy jak jest beznadziejnie, choć zawsze było super.

Grudzień będzie cudowny. Będzie trzymał przy nadziei i uśmiechu, bo dużo powrotów będzie, 
dużo ludzi, których się kocha i z którymi powroty na dywanie mogłyby się nigdy nie kończyć.

Będą święta. 























Jak ciężko nie będzie,
gdzie i kim bym nie była za pół roku
- dobrze być przyjaciółką

zawsze i po prostu.







Całuję, zapraszam do Poznania,
polecam drugą część "Igrzysk śmierci" bo pokochałam.
Cudowny wieczór z Karlii i przekochane, karpiowe andrzejki też za mną,
stąd moc serducha również w stronę dawno zapomnianych Najdków.


Do zobaczenia z każdym z Was !
Al.








P.S. Z tego miejsca chciałabym pozdrowić również słynną Żarówę,
bo przez cały weekend Majkel nie mówił o nikim innym :)