wtorek, 26 listopada 2013

ojacież pierdziele.


Przez cały wykład chodziły dzisiaj za mną michałki, więc w przerwie wyskoczyłam na zakupy, załadowałam garść do reklamówki, a chwilę potem przymarzałam gdzieś do ławki w opustoszałym parku i smarowałam sobie buzię czekoladą. Bladosinymi palcami zdołałam jeszcze sięgnąć do torebki po odmóżdżającą gazetę, jednak nie chcąc dłużej nadwyrężać moich trupio zimnych dłoni, schowałam je do kieszeni, badając wzrokiem okładkę pisma.



"Kocham gwiazdkę !" - krzyczy do mnie Agnieszka Popielewicz z wyjustowanego tytułu. 
A kto nie kocha ? 

Biały puch, pachnąca choinka, dzwoneczki, radosne kolędowanie.
 U kogo wigilia wygląda w ten sposób ?


 Idę o zakład, że na stole będzie znienawidzony kompot z suszu, jodła lekko przekrzywiona, a karp trochę 'mułowaty'. Mama dostanie nerwicy natręctw, dziadek pociągnie temat swojej pracy sprzed 20 lat, a któryś w wujków poruszy kwestię rozmiaru mojego biustu. Tegoroczne święta nie będą się różniły niczym od nastu poprzednich, a i tak to właśnie wigilia trzyma mnie teraz przy życiu. 


Babeczka z metodyki ponoć przydzieliła wszystkim tematy do opracowania. Otwieram plik, szukam siebie na liście, a przy nazwisku "Zarządzanie sobą w czasie". Parskam śmiechem, rzucając spojrzenie na nietkniętą książkę z matematyki.. W piątek kolokwium. Ostatnie już z całego maratonu, więc optymistyczna jestem. W sumie chcę to po prostu mieć za sobą, znowu po miesiącu wpaść do domu i cieszyć się, że mikołajki, że mama, że tata, że brat przytuli, a radosne 'kocham cię' rzucone na powitanie znowu ściśnie mnie za gardło. Uwielbiam o tym myśleć, a co dopiero tam być.

tak czy siak matmę trzeba ruszyć, więc krótko, o niczym,
a pytanie "kiedy ja to wszystko zrobię ?"  nie ma znaczenia
byle do świąt, choć na wariackich papierach jak zawsze :)
one republic - something i need


babskie andrzejki po drodze, może wrocław jeszcze w grudniu...
bloga wskrzesić należy.
Na domniemanych do końca listopada zapraszam, bo pisuję:
http://domniemanie-genialni.blogspot.com/


czwartek, 21 listopada 2013

rozmowy ze sobą. pisanie o niczym.

Chciałabym zobaczyć wodospad, stać na punkcie widokowym gdzieś ponad wielkim kanionem, popłynąć w kilkudniowy rejs przez ocean, albo leżeć plackiem na wyspach Galapagos. Nie martwiąc się jutrem, nie zakładać czarnych scenariuszy i usilnie wierzyć, że wszystko się uda. Żyć. Tak po prostu.



Uczę się sztuki. Zawsze chciałam rozumieć obrazy, czytać je i chodzić do galerii - ot tak, dla przyjemności. Poza tym lubię rzeczy piękne, więc moje powroty z uczelni mimochodem się wydłużają, bo idę przez park i jak dziecko szuram butami po mokrych, złocistych liściach. Lubię ten wieczorny śmiech rozpychający płuca, pogawędki o niczym z dziewczynami przy zielonej herbacie czy serialu i tak.. wciąż kocham się zamykać w pokoju, tonąć we własnej przestrzeni. Muszę zgasić komputer, podlać kaktusa i chwycić za jakąś nieekonomiczną książkę. Odpalam Bartosiewicz, albo Reightous Brothers..... Dzień dobry, Alicjo ! Witaj znowu !



Bardzo zależało mi na własnym pokoju. Możecie to sobie odczytywać jak chcecie, brać mnie za rozpuszczoną idiotkę i do przyszłych zawodów przypisać status 'córka'. Uwielbiam swoje współlokatorki, nie zamieniłabym ich za nic w świecie, dosyć cicho w domu jest, a nawet pachnie pieczonym jabłkiem (zapachowe świece Martyny). Mimo tego drzwi są zamknięte i tak sobie myślę... że każdy z nas lubi je sobie czasami zamknąć.

Podobno człowiek ma w życiu średnio trzy sekrety o których nikomu nie mówi. Doliczyłam się jednego -jestem dość otwarta. Lubię się zwierzać, egocentrycznie opowiadać o sobie i... co by nie oszukiwać - sprzedawać wam tutaj swoje życie. Mimo tego niesamowicie cenię sobie prywatność. Potrafię tak siedzieć godzinami, udawać, że coś robię, zapisywać notatki z własnymi myślami, nucić coś pod nosem, albo... naprawiać firankę, bo cholera znowu odpadła...Staję na taborecie, podkręcam jeszcze migającą żarówkę, wstawię jakiś optymistyczny cytat do ramki, a chwilę potem znowu nużę się w fotelu i uderza mnie myśl - jak ja lubię samotność.



Miłego wieczoru
i kolorowych snów 
- niezależnie od pory dnia.

Al.





sobota, 16 listopada 2013

zrobię wszystko na co mnie stać.

"Czy są jakieś pytania ?", "Czy ktoś czegoś nie rozumie ?" i "Czy wszyscy wiedzą co tutaj robimy ?"
-te trzy pytania przewijają się na sali wykładowej notorycznie. Równie często, bo codziennie, ciśnie mi się na usta także odpowiedź, że..... ja mam mnóstwo pytań, że nie mam pojęcia, co tutaj robię, co to za cyfry wyskakują co chwilę na tablicy i dlaczego x dąży do nieskończoności, a w niektórych przypadkach do zera .



Dawid miał bardzo prostą filozofię, którą lubię sobie przypominać w stosownych momentach "Każdy problem ma rozwiązanie, jeśli nie ma rozwiązania - nie ma problemu.".

Piszę o tym, bo w tych najbliższych dwóch tygodniach będą mi towarzyszyły trzy największe kolokwia. Możecie sobie odpuścić moje powiedzonko, że duże jest piękne. W tym momencie odchudziłam te przedmioty do granic możliwości. Moja ekonomiczna wiedza jest bliska zeru, rozwiązuję setki dziwnych zadań, nie wiedząc i nie rozumiejąc po co, a wypowiedź "Całki pewnie nigdy w życiu wam się nie przydadzą, ale musicie je umieć" zupełnie mi nie pomagają. 



Kiedy otrzymujecie status studenta, z góry zakłada się, że potraficie elementarne rzeczy. Czasami trzeba podkręcić tempo, powalczyć z samym sobą i usilnie znaleźć cel dla którego to robimy, żeby przetrwać.
Być może utrzymanie się na studiach wcale nie jest takie trudne (chociaż wcale tak nie sądzę), ale wymaga sporo wytrwałości i odpowiedzi na masę pytań, które co raz trzeba zadawać samemu sobie.

A wiecie co się dzieje kiedy człowiek za dużo myśli .

Mnie jak coś się za często nie udaje, to muszę sobie udowodnić, że wciąż istnieją rzeczy w których jestem jeszcze dobra. A  nieskromnie i niezmiennie taka bywam przy organizacji.

Po mikroekonomicznym maratonie nastał więc wreszcie czas na prawdziwą domówkę. 
Spontaniczną co prawda - ale jaką udaną !
























Goście wyszli.



Z nieznanych przyczyn, właśnie to upodobaliśmy sobie wczoraj najbardziej.
Stachu Stah - Jestem twoją kokainą.


Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy - oby ich było jak najwięcej !
z taką myślą zostawiam na nadchodzące dni.
A tytuł niech stanie się waszym hasłem dnia, wypowiadanym jak zaklęcie do lustrzanego odbicia.

Buziaki i pozdrowienia,
Al. 






niedziela, 10 listopada 2013

23 ? To chyba obok 100.



Kiedy zaprzyjaźniłam się z Grallą, zrozumiałam, że nic tak nie łączy ludzi jak wspólna nienawiść do otaczającej nas rzeczywistości. Moi przyjaciele niekoniecznie lubią te same rzeczy co ja i rzadko kiedy podzielają pasje, ale wiatr do rozmów od zawsze dmuchało to, co razem nam się nie podobało, a właściwie jak bardzo nie znosiliśmy czegoś po prostu, że istniało...








Kiedy ostatnio byłam w Lubinie, jakimś dziwnym trafem udało mi się spotkać Sztukiecką. Zapytała o studia, a ja markotnie burknęłam, że niekoniecznie jestem tam, gdzie bym chciała. W dwóch zdaniach wspomniałam o Poznaniu i zapytałam o jej Brukselę. Powiedziała, że nie powinnam mieć takiej miny, że odległości służą, bo usamodzielniają, uczą niezależności oraz ....
 pozwalają cieszyć się z każdego powrotu i najmniejszego spotkania. 

Dlatego tak niesamowite jest to, że mimo tych 180 dzielących nas kilometrów się chce.
Że warto biec na pociąg, wydawać dodatkowe pieniądze na bilety, czy trwonić je we wszelakich sklepach z przyjemnościami. Nie nudzimy się sobą i stąd każde odwiedziny zamieniają się w nieskończoną ilość godzin  rozmów z rozerwanym od śmiechu mięśniem brzucha, a mimo różnic w miejscach zamieszkania, czy studiowania - nieustannie bawią nas te same rzeczy.

I o to chyba w tym wszystkim chodzi.










































Baterie na kolejny tydzień naładowane. Mordki odprowadziłam na dworzec, a jutro na kościelnej powitam jeszcze rodziców i imieninowego solenizanta. Będziemy się bawić na poznańskim św.Marcinie.
A ja pochłonę jak najwięcej słońca z tego pochmurnego miasta.

I choć głowa boli, a smutki się pojawiają,
wiara nie opuszcza.