poniedziałek, 25 marca 2013

jedz, módl się i kochaj.

Moja mama mówi, że byłam łatwym dzieckiem, ale wyrosłam na trudną kobietę. Chciałabym się z nią nie zgodzić, ale prawda jest taka, że objechałam dzisiaj cały Lubin w poszukiwaniu jakiejś taniej firanki, zorganizowałam sobie czwartą godzinę dodatkowej matmy, spędziłam trochę czasu na robieniu fotoksiążki i jeszcze więcej w bibliotece, bo odkryłam że nie ma bardziej uspokajającego miejsca niż to z milionem książek. Tak więc... wciąż żyję ideałami, dużo wymagam, zajmuję się wszystkim tym co zbędne, niepotrzebne i bez sensu, ale... jak to dzisiaj powiedziałam Gralli  "Nawet jeśli pozornie coś beznadziejnego i głupiego będzie cię uszczęśliwiało - rób to."

Tego się trzymam. To łażę z uśmiechem, to parkuję auto w odległości 5 cm od innego, to spóźniam się po 15 minut na wszystko co możliwe i wymyślam co by tu jeszcze można było zrobić.
I choć chciałabym więcej - moja odporność widocznie nie pozwala - znowu jestem zasmarkana, chodzę z bolącym gardłem i mam nadzieję że głosu do soboty nie stracę, bo coś tam pośpiewać Ala ma , a Stachurskiego jednak na święta nie oczekują.

I  mimo iż stwierdzam, że Chodakowska miała racje, że nic tak nie dodaje endorfin jak codzienny trening. To u mnie idzie on niestety na zmarnowanie (bynajmniej to sylwetkowe, bo humor dopisuje), gdyż niedziela ugościła w domu utalentowanych, gotujących mężczyzn, a mnie pozwoliła siedzieć w dresie, rozkoszować się tortillą i popijać drinki :) Żyć, nie umierać !








Poza tym w moim domu nigdy nie jest nudo. Pełno tu kreatywnych ludzi i spontanicznych pomysłów takich jak dzisiejsza akcja "nauczymy się robić pierogi".
Wyobraźcie sobie czwórkę totalnie zwariowanych ludzi, z tabletem na blacie kuchennym,
oglądających jakiś program kulinarny na youtubie i robiących wszystko na opak.
Tak wesołe było poniedziałkowe popołudnie:




no i... jak powiedział tata "Jakie pierogi taki właściciel".
Stąd mamy są płaskie, jego idealne, a moje najgrubsze i cytując "najbardziej niedorobione".
Ale .. najsmaczniejsze (bo najwięcej farszu) .



Co by nie było - bawiliśmy się świetnie. Sztukę lepienia opanuję kiedyś, kiedyś....
Zwykłam już być nieperfekcyjna.


Tymczasem w głośnikach dwie wypożyczone płyty
(słyszeliście, że w bibliotece można znaleźć takie cudeńka ?)
"Viva la vida" Coldplay'a i "Little broken hearts" Nory Jones.
Przyznam , że od pierwszego wymagałam chyba zbyt wiele
za to album ślicznej brunetki jest czymś zupełnie innym niż zwykle,
przyjemnie się słucha, ciekawa kobitka.
I właśnie od niej dla Was dzisiaj "Take it Back"



sobota, 23 marca 2013

jak ręką odjął, a raczej... nożyczkami odciął.

Dziesięć minut po lekcjach, pięć przed dodatkową matmą. Ściągam kurtkę, siadam na kanapie, po ręce liże mnie kilkumiesięczny golden retriever . I choć wielbicielką zwierząt zdecydowanie nie jestem - głaszczę malucha za uszami i uśmiecham się, dostrzegając w nim coś słodkiego (a u mnie to dość nietypowa reakcja na pieskopodobne rzeczy).

 Mój matematyk siedzi przy biurku, ogarnia dokumentację, chłopcy pałętają się po sali z tablicą. Nagle słyszę "Ala, zrobisz mi kawę ?".  Unoszę zadziornie brew, zmieniam ton głosu na ten typowo kobiecy, z przeciągniętym akcentem i krótko, aczkolwiek treściwie odpowiadam "Nie". Tomek przyzwyczajony do mojej nonszalancji i zamiłowania do droczenia się, mimo wszystko, zaciekawiony - drąży "Dlaczego nie ?".

"Kobiety sukcesu nie parzą kawy facetom. Nawet jeśli ci uczą ich matematyki, nawet jeśli skończyli super studia, mają własną firmę i piękną narzeczoną. Mężczyźni są jak dzieci, a dzieci się wychowuje. Możesz sobie wstać i sam zrobić.". Chłopcy zaglądają zza drzwi, ci którzy mieli przede mną lekcje odkładają na bok pady od playstation i wszyscy łącznie ze mną - wybuchają śmiechem. "Jesteś jednak zołzą."- mówi matematyk.

Bodajże przedwczoraj wychowawczyni zakończyła jedną ze swoich słynnych anegdotek, pytaniem do klasy "ile procent mózgu wykorzystujecie ?". Dumny Maciu, usadowiony w ławce niczym szanowny Don Machiano z pewnością w głosie odpowiada "100". Trzy czwarte klasy wybucha śmiechem, przypieczętowując autorytet Pani Kabat.

Ale Maciu wcale się nie śmieje, bo Maciu wcale nie żartował.
Zbulwersowany, opowiada mi wieczorem, że ludzie żyją w słodkiej nieświadomości, że mają nadzieję, że mogą być lepsi, piękniejsi i bardziej inteligentni, kiedy tylko tego zechcą, bo przecież wykorzystują tylko jakiś procent swojego mózgu, a tak naprawdę są uśpionymi geniuszami i bogami seksapilu. O ironio !

Zapalam nocną lampkę, kładę się plecami na dywanie i zamiast robić brzuszki, gapię się w sufit i myślę, bo... bo ja... ja też żyję z taką świadomością. Że mogę być lepsza, mieć super ciało, lśniące włosy, że mogę być kimś ważnym, kobietą sukcesu z facetem, który tę kawę robi nawet wtedy kiedy go o to nie proszę. Wiem, jak doskonale wyglądać bym chciała i jak zachowywać przy ludziach bym się mogła. Potrafię wymienić cechy, które powinny być w moim posiadaniu i rzeczy, które kiedyś będę miała. Czy żyję marzeniami ? Może. Ale idealne 'ja' ma w sobie każdy. I każdy z nas wierzy, że kiedyś tą cząstkę w sobie rozwinie, że kiedyś będzie właśnie taki jaki chce być naprawdę. To nie jest złe. To proste, ludzkie, zwyczajne. Żyje się łatwiej mając nadzieję, że kiedyś będzie lepiej.

Anna Jurgaś w kwietniowym felietonie pisze "Nie bądź sobą, bądź wymarzoną sobą".

I dziś w nocy zostawiam was z tą myślą i moimi trzema wymarzonymi rzeczami do których się zbieram i które w końcu (tak urzeczywistniając sny) kupię :

-po pierwsze szminka. Ponoć powinna ją mieć w torebce każda kobieta. Ja mogę się poszczycić jedynie bezbarwną pomadką w kieszeni czy połyskującym błyszczykiem w szufladzie, ale.. z tym już koniec. Na wiosnę zainwestuję w jakiś odważny kolor (śliwka, koral albo fuksja) , który pomoże metamorfozie moich wąskich warg i  być może trochę mnie odmieni na jakiejś nadchodzącej imprezie (łohohohoho za rok, może dwa).



-po drugie - perfekcyjny biustonosz. Z uwagi na fakt, że nie zwykłam się rozbierać przed nikim i w tej kwestii stawiając zwyczajnie na wygodę - moja jedyna wypasiona bielizna to ta ze studniówki, dodatkowo chowająca się gdzieś w szafie, bo koronkowe figi jakoś nie okazały i nie okazują się bardziej przydatne.
Ale.. pomyślałam sobie, że seksowna i (bądź co bądź) kosztowna bielizna, dodaje odwagi, pewności siebie i nawet jeśli nikt tego nie ogląda - dobrze popatrzeć rano w lustro na perfekcyjnie oprawiony biust i powiedzieć 'O cholera, jestem seksowna', a z taką myślą i głową do góry pokonać cały dzień na celujący ( a raczej - miseczkę C :).

Dlatego - bardotko idealna - gdzie jesteś ?


(ładna sukienka, tak btw.)

- i po trzecie - nowy telefon. Konieczność konieczna. Bo choć swój kocham całym sercem, mam na nim całe setki filmików i tysiące zarysowań świadczących o wszelakich wzlotach i upadkach. To świat (a raczej znajomi) wymagają ode mnie czegoś bardziej pasującego do ludzi niż moja kuloodporna cegiełka.
A z racji tego, że jestem wyjątkowo wymagająca i totalnie przeciwna wszystkiemu co dotykowe
łupem najprawdopodobniej padnie Nokia Asha


Dobra, polansowałam się, pochwaliłam, wypisałam gdzieś moją dzisiejszą energię
i teraz ze spokojem po - wreszcie dobrym dniu - mogę iść spać.
Bawcie się dobrze, na 19.00 zahaczcie o Wieczór Chwały,
uśmiechajcie się i nie przestawajcie kochać tego co naprawdę ważne
-siebie bez udawania kogoś innego.

Odcięłam kawałek włosów czy problemów ?






czwartek, 21 marca 2013

pomalutku, byle do przodu.

Gdzie jest granica ? Gdzie to się kończy ? A może gdzie się to zaczęło ?

Wywierciłam sobie dziurę w głowie, Bartek codziennie w autobusie powtarza "nie myśl", a ja nie mogę przestać szukać. Zajmuję się wszystkim co nieważne i tą drogą... dałam się we znaki mojej klasie zapiskami wspomnień, a dokładniej kartką z 20 pytaniami z których będzie się można pośmiać albo porozczulać za kilka ładnych lat.


Ludki trochę pogderały i pomarudziły, że trudne, że im się nie chce, ale w końcu się skupiły i aktualnie mam na biurku 33 odpowiedzi (no dobra, aż tyle to może jeszcze nie) i właśnie ... to wybucham śmiechem, to gdzieś wychodzę z podziwu, bo nie dość, że można się poszczycić znajomością takich fajnych ludzi, to jeszcze oni wciąż gdzieś tam pokazują jak bardzo ich nie znam.

Szkoła niszczy marzenia. Sprawdzian za sprawdzianem, to lektura, to prezentacja i nawet sobie człowiek nie może pojechać na dni otwarte na które najbardziej by chciał, bo oczywiście w piątek też wymyślą zawsze coś fajnego, a ja ostatnio tego dnia tygodnia unikałam jak ognia (rzecz jasna przypadkiem) i w końcu zostać muszę :( Mam nadzieję, że Aga zdobędzie dla mnie choć ulotkę.

A tak z zemsty przeciwko tym wszystkim katorgom i zmianom, popełniłam największy grzech maturzystki i dałam się dzisiaj pociąć.  Ostatni raz taką linijkową fryzurę o nieokreślonej długości miałam chyba w trzeciej klasie podstawówki, ale muszę przyznać, że teraz czuję się o wiele lepiej. Liczę na to, że wiedza nie ucierpiała z uwagi na fakt, że odcięłam się od swojej głupszej (blond) wersji.

Wygląda jak wygląda, kwestia pogody, mojego snu i lenistwa.
Z czasem kudły zawsze dostosowują się do mojego trybu życia i chęci ich układania.



w każdym razie wygodniej.

Poza tym co tam matura, skoro ma się w bibliografii książkę mistrzyni i ba !
- w domu egzemplarz sprezentowany przez samą autorkę:



Ostatni oficjalny dzień wagarowicza  w mojej karierze
(choć może nie do końca, bo nie potrafiłam się dzisiaj rozstać ze szkołą)
spędzony w osobliwym gronie, z filmikami z pierwszego aLOVEgo party
i plotkami - czyli tak jak lubię najbardziej.


Tymczasem samotny wieczorny spacer na poukładanie myśli
zakończony kupnem  ulubionej prasy prawdziwej Uptown Girl.
Herbatka, pstrąg w rozmarynie według taty,
paznokcie, trochę matmy  - co by nie było, że się obijam,
trochę ćwiczeń na mięśnie brzucha po północy
i kończę mottem Szypi, które wyczytałam pod numerem czwartym:

Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie



















Porządną dawką optymizmu pochwalę się jeszcze tu:







sobota, 16 marca 2013

relatywizm moralny.

Chciałabym mieć dysk twardy, który można przepalać, niszczyć i przeładowywać zbędnymi plikami. Chciałabym mieć przycisk, który pozwala się czasami wyłączyć ze świata lub całkiem go zresetować. Chciałabym móc zaczynać od nowa za każdym razem gdy tylko tego zechcę.

Zawsze to początki wydawały mi się trudne. Inni ludzie i inny świat do którego trzeba się umieć dopasować. Przez pryzmat czasu każdy start wydaje się jednak banalną zapowiedzią tego co nadchodzi później, bo później dopasowywać się już nie można -  należy pozostać we wcześniej przybranej skórze.

Miałam naprawdę koszmarny tydzień. Moja Tunezja skończyła się równie szybko, jak się rozpoczęła, okazało się że nie mam przepony, do minimum zrównano to nad czym naprawdę się napracowałam, a organizacja, którą tak kocham dała się potwornie we znaki. Jakby tego było mało totalnemu upadkowi uległo parę relacji międzyludzkich i wyszło na to, że od swojej jedynej nadnaturalnej mocy jaką jest niszczenie - niczym x-meni uciec nie mogę, choć tak bardzo chciałabym być superbohaterką.

Nie wiem ile shit dayów miałam ostatnio. Wczoraj dla odmiany, żeby nie mieć czasu na zbędne myślenie udało mi się zorganizować dzień a'la pracoholik, czego skutkiem był powrót ze szkoły o 18.00 i to tylko po to, żeby umyć zęby i zmyć makijaż, bo już 20 minut później czekał na mnie mój idealny mężczyzna trzy w jednym, czyli : przystojny, zabawny i inteligentny (czyt. Majkel, Gralla i Bobson). Chłopaki wyciągnęli mnie na drinking połączony z pizzą, której nigdy nie wypada odmawiać, a wszystko w atmosferze rozmów przywracających wspomnienia, które wczorajszego popołudnia były też zadaniem na moim pierwszym ustnym egzaminie z polskiego (motyw wspomnień w romantyzmie). Muszę nieskromnie przyznać, że świetnie mi poszło.

Z chłopakami uśmialiśmy się jak norki przywołując spostrzeżenia sprzed dwóch lat, myśli jakie mieliśmy wtedy w głowie i to co nas najbardziej bawiło. Początki są dobre. Ja uczę się naprawiać i mam nadzieję, że w najbliższym czasie nic się nie skończy, a ja niczego nie zepsuję.

Bo już nie chcę.



Tymczasem wchodząc w skórę,
którą kocham najbardziej,
zrywając z tygodniem, który gralla nazwał
"Alovymi dniami walki z całym światem"
wracam do porządków, kreatywności i organizowania 
największej niespodzianki za jaką przyszło mi się zabrać.
Z tej okazji gromadzę ostatnio właśnie wspomnienia i informacje,
które u Ady przedstawiły się wyjątkowo pozytywnie
i  na 5 minut rozwiały wszystkie moje czarne chmurki.

Pokazuję wam kilka wyjątkowych zdjęć z cyklu
"Kiedy włosy były krótsze,  znajomi  nieznani, a  uśmiechy szersze.
Kiedy wszystko zaczynało się od nowa."






















































A jeśli już mowa o resetowaniu
-wieczór w zaskakującym towarzystwie.