poniedziałek, 25 lutego 2013

i dreamed a dream.

Siedzę w poczekalni do laboratorium. Ściskają mnie babinki ze słoiczkami na mocz i co chwilę jakiś dziadek nieprzyzwoicie się do mnie uśmiecha. Stosuję autobusową technikę Gralli : Jeżeli jesteś w gronie starych ludzi, którzy czają się na twoje miejsce- znajdź sobie ciekawy punkt i udawaj, że to aktualnie sens twojego życia, sprawiający że wpadasz w wir egzystencjalnych pytań np.'mmmm... ciekawe z jakiego rodzaju szkła zrobione jest to okno?'". 

Okien niestety nie było, ale biorąc pod uwagę fakt, że nie spałam połowę poprzedniej nocy,  mój umysł wędruje pod Dolby Theatre i analizuję oscary, a właściwie.... znów zaczynam marzyć.


"(...) gra się po to, żeby kłamać, żeby siebie okłamywać, żeby można było być tym, kim nie można być, ponieważ ma się dosyć bycia tym, kim się jest. Gra się dobrych, bo jest się złym, gra się świętych, bo jest się podłym. Gra się morderców, ponieważ jest się kłamcą z urodzenia. Gra się, aby się nie znać, i gra się, ponieważ się siebie zna zbyt dobrze. Gra się, bo kocha się prawdę, i gra się, ponieważ się prawdy nienawidzi. Gra się, ponieważ zwariowałoby się, nie grając"

-mówił rano w radiu Piotr Fronczewski. Fajnie byłoby być aktorką. Aktorką oscarową . Nawet gdybym ze swoim szczęściem miała leżeć na schodach jak Lawrence - jestem pewna, że warto byłoby dźwigać suknię od Diora i zostać okrzykniętą najpiękniejszą personą na imprezie.




Problem jest jednak dość prosty, a bardzo trudny do rozwiązania. Otóż nie mogę się pochwalić grą aktorską na miarę Maryl Streep. Ba. Nie mogę się pochwalić żadną grą aktorską, bo kiedy mam odśpiewać niedzielny psalm na ambonie czy przekazać klasie jakąś sensowną informację zwykle cała dygoczę i gadam jak terkotka. Paraliżujący stres nie jest jedną z pozytywnych rzeczy w moim życiu.

ale...
podczas dzisiejszego pobierania krwi w jakiś magiczny sposób moja kreatywność wzięła górę nad zmartwieniami i znalazłam kilka innych sposobów na pojawienie się na gali oskarowej.
pomysł pierwszy:
-namawiam Majkela na wybór szkoły filmowej
-on zostaje świetnym aktorem, a ja kończę jakiś uniwersytet 
'co by to no nie być głupią, a się nie narobić'
-uwodzę Majkela
-zostaję panią Dunin (łohohoho szlachta)
-siedzę w Dolby Theatre, całuję oscarowego męża,
moja zapłakana, wzruszona mordka jest na telebimie 
i ze sceny słyszę 
"(...)and I would like thank you very much my beautiful wife, who makes every day special"

wygląd glamour już mamy opanowany jakby co.

pomysł drugi:
-rzucam szkołę niczym Tarantino
-ratuję swojego laptopa przed przegrzaniem i obiecuję mu coś w zamian,
żeby jeszcze trochę podziałał (może przetrę wreszcie monitor)
-książkę, którą zawsze chciałam zawsze napisać zmieniam na scenariusz
-uwodzę Georga Clooney'a
-on zostaje producentem mojego filmu
-stoję na scenie ze statuetką 


pomysł trzeci:
-wynajmuję płatnego mordercę
-on zabija Deborrę Lee-Furness
-załamany Hugh, szukając pocieszenia po śmierci żony odpisuje na któryś z moich miłosnych maili
-uwodzę go
-zostaję nową panią Jackman
-mój kochany staruszek jest jeszcze lepszy niż jako Jean Valjean
-wygrywa
-pała do mnie takim uczuciem jak Wolverine do Jean Grey
-oprócz tego, że mam najprzystojniejszego męża ever
ostatecznie jestem na gali i mogę umierać.




Not bad. Myślę, że może się udać.

A teraz zabawię się trochę w kobietę i zrobię  rzecz którą  zrobić zawsze chciałam, mianowicie...
stworzyć post o modzie.
No...post to może za dużo powiedziane,
ale pokażę wam  3 top oscarowe kreacje,
które podbiły moje serce.

Trzecie miejsce dla:
istnej bogini, kobiety, która nawet w worku na śmieci wyglądałaby rewelacyjnie,
a mimo to wybrała białą kreację od Diora.
Panie i Panowie:
Charlize Theron

Na drugiej pozycji uplasowała się:
czysta klasa - długa czarna- glamour, ale i nie pozbawiona pazura,
który kocham, a do którego sweterek założyłaby Madzia
znana szerzej jako Eponine:
Samantha Barks

....and the oscar goes to:
raczej nie rzucającej się w oczy, skromniutkiej, dziewczęcej i przepięknej imienniczki:
Alici Vikander 








Gdybyście mieli mnie tam kiedyś zobaczyć (najlepiej za 15 lat -setna rocznica oscarów,
u mnie na karku 34 ) pojawię się w kreacji, która totalnie oczarowała mnie podczas jednego
z filmów


 szczerze mam nadzieję, że przytrafi mi się kiedyś jakiś wielki bal.
Pewnie się trochę zoperuję, pomaluję i uczeszę, więc...
jakbyście nie poznali
-miejcie na oku piękność w seledynowej sukni
-będę machać !


Zaśmiecając już całkiem tego bloga:
-Tu możecie zobaczyć  powtórkę z całej gali  :
-u Laury przeczytać recenzje oscarowych filmów
i przekonać się czy warto do niego siadać :
-ten filmik wysłać do Setha i pokazać jak się prowadzi takie imprezy
-Wendzikowska odpisała. Adres jej nowego bloga dodaję do zakładki,
którą możecie znaleźć po prawej stronie karmelowej:
  "Co czytam, czym się zachwycam i co mnie inspiruje":
Polecam, bo Ania to moja mistrzyni i wzór do naśladowania,
a przy tym świetnie pisze i żyje tak jak bym chciała :)








sobota, 23 lutego 2013

nie zostawiajmy po sobie samych złych rzeczy.

Zwykłam być idealistką. Wierzyć w dwie doskonałe połówki, spełnienie marzeń i  układać w głowie wizję cudownej przyszłości.  Jak wszyscy jednak wiemy - rzeczywistość potrafi być okrutna i kiedy przeszkody sprawiały, że mój plan na sukces szedł się rypać,  z zawodem na mordce miałam zapewnioną depresję na najbliższy okres czasu.

...Więc nie jestem idealistką, bo ideałem nigdy nie byłam i do niego nie dążę. Chciałabym ideałem co najwyżej być, ale jak to mam w zwyczaju - czekam aż samo przyjdzie i  w ogóle się nie staram.
Cierpliwa księżniczka w zamkniętej wieży - ot co.

Powoli układam. Tak myślę. Zapragnęłam na nowo być obowiązkowa i systematyczna, więc po pierwsze:
-alovy terminarz wraca do łask


Po drugie (będące najprawdopodobniej efektem ostatniego bywania na mrozie w płaszczu)
dopadło mnie choróbsko. Szkoda, że w weekend - fakt. 
Ale plusy są we wszystkim, więc uziemienie w domu też swoje znalazło.
Otóż więcej czasu - z czym wiąże się  możliwość powrócenia do stęsknionej prezentacji maturalnej 
i nadprzyrodzonego sprzątania mózgu
 - 'opcja: znajdź, zobacz, usuń z pamięci' zaliczona.


Jest już sporo po północy. Właściwie coś koło trzeciej. Sypialnia w namiocie, dwuosobowy materac i nas sześcioro. Dres, koturny na stopach, wszędzie mech i zapach porozlewanego po omacku alkoholu. Mój pluszowy słoń przy policzku, Majkel przytulony do nogi, brzęczenie komara nad uchem i śmiech. Nieustanny - taki który nie pozwala spać. Więc wstajemy. Wychodzimy i nikt nie patrzy na to czy ktoś jest w samych bokserkach, czy Gocha rozwala namiot, czy pogoda nijak ma się do tej włoskiej. Adidasy, skarpety, albo bose stopy. Czuję nagrzany po całym dniu asfalt. Mamy jedną latarkę, idziemy środkiem opustoszałej ulicy. I jest pięknie. Właśnie to jest najszczęśliwsze wspomnienie, najpiękniejsza chwila mojego życia, która powraca zawsze kiedy tego potrzebuję.

.....i tak .....
zamiast planować to co nieuniknione, trzeba zająć się wszystkim innym co nadejdzie po maju
(NAJDŁUŻSZE WAKACJE EVER !!!!)
mianowicie - organizacja (tak bardzo chcę coś zorganizować !)
i  czas zacząć sprawiać sobie przynajmniej te drobne przyjemności 
oraz tworzyć nowe, jeszcze lepsze wspomnienia :





 Trzeba  też szanować siebie - co wiąże się z zapewnianiem doceniania przez innych.
(w tym miejscu pochwalę się wam moim pierwszym 'pisarskim' sukcesem.
I małą - a jakże cieszącą-wygraną w konkursie "Mama i córka".)



Znowu mi zakończenie zdechło.
nie umiem pisać ciągłych, niechaotycznych tekstów.
Kiedyś się nauczę !






Tymczasem odpoczywam - "Glamour" przy kubku czegoś ciepłego i nagle....
O matko - a gdzie felieton Anki !? 
Powiedziałabym, że moja gazeta  (przepraszam- pismo) schodzi na psy,
bo na okładce jest Doda  i 6 stron poświęconych na wywiad z nią.
Ale skończyłam z ocenianiem rzeczy po okładce, przeczytałam
i totalnie zmieniłam wyobrażenie o Rabczewskiej. 
Monologowy wywiad polecam jak najbardziej dla tych, 
którzy nie mają jeszcze określonej swojej osoby,
żeby zobaczyli jak taka z własnymi zasadami wygląda.

a do wendzikowskiej aż napiszę i zapytam czy aby nie umarła.






poniedziałek, 18 lutego 2013

wasza zołzowatość.

Po raz kolejny dyskutuję z moim matematykiem. "A na początku wydawałaś się taka milusia" - jest kolejną osobą od której ostatnio słyszę ten tekst. I podczas gdy moi chłopcy wciąż wołają "Modliszko, wredoto, wstrętna manipulantko!" ci inni jeszcze gdzieś tam się nie łapią, nie znają, nie widzą. Całe trzy lata liceum lecę więc na słodkiej opinii i .... pis joł zorganizowana cudowna Alu bez wad !

Czemu zołza ? Bo tak łatwiej, korzystniej i po prostu lepiej. Jeśli określisz się od początku jako zło wcielone nikt nie będzie miał wobec ciebie oczekiwań, nikt się nie zawiedzie, nikt nie będzie miał pretensji, bo na początku jasno określiłaś swoją postać. A zołza to kobieta niezależna, pewna siebie która wie czego chce od życia i czego wymaga od innych. Żyje w zgodzie ze sobą, z uśmiechem i bez krzyku dostaje to czego pragnie od innych.  Modliszka modliszką, manipulantka manipulantką, ale kobiecy egoizm jest tak wygodny, że po czasie nie chce się z niego wychodzić.


Pałętam się bez celu. Przewracam się, to gubię, to znów uciekam. Dlaczego ? Bo nie obrałam sobie drogi, bo przestałam planować i cieszyć się z rzeczy które robię, a właściwie... robić rzeczy które mnie cieszą....

Tracę przez to swoją zołzowatość. Trzeba coś z tym zrobić.

Więc jestem tu znów, wieczorem. Z książek  wróciłam żeby uporządkować myśli. Lubię pisać. Ostatnio nie mam zbytnio pomysłu na cokolwiek tutaj, ale wypisanie dla samego wypisania jest w sumie bardzo pożyteczne i skoro mam się uszczęśliwiać to od czegoś trzeba zacząć, nie ?

Skrupulatna lista (mam nadzieję, że mnie trochę przypilnujecie)
 moich najświeższych planów przedstawia się więc następująco: 

1.Po pierwsze prawdziwa nie-zołzowata (chociaż kto ją tam wie) kobieta-robot wraca na moje salony. Trening ! Trening !:


(niestety muszę przyznać, że te 6 minut wywołało we mnie takie zakwasy, że dopiero teraz poczułam jak źle jest z moją kondycją - nie tylko psychiczną ale i fizyczną. )

2.Nauczę się parkować.
Bez rysowania innych samochodów. 


3.Jeśli jeszcze będę w stanie się ruszać po  długotrwałych treningach- koniecznie do wakacji wezmę się za taniec.  Nie chodzi mi o jakieś szalone czacze, tanga czy fokstroty.
Przyjemnie by było (jako, że jestem jeszcze młodą kobietą z całkiem niezłymi nogami)
 nauczyć się zwyczajnie  kołysać biodrami . 

Takie inspiracje po niedzielnym kinie :


4.Przyłożę się do geografii !  
-rozszerzenie to nie przelewki, zwłaszcza kiedy na 74 dni przed maturą
nie zrobiło się nic w tym kierunku .


5. Oprócz tego wypadałoby skończyć jakąś książkę. W zeszłym roku pozaczynałam całe mnóstwo,
ale jestem osobą, której wyjątkowo szybko wszystko się nudzi i one stawały się takie  zwykle w połowie,
a potem umierały gdzieś na stercie pozostałych.
Generalnie nie przepadam za poradnikami, ale muszę przyznać, że ten, który dostałam od klasowych bawił mnie do łez , niesamowicie pomógł uwierzyć w siebie i poznać parę ciekawych trików,
które naprawdę działają ;) Polecam jak najbardziej !

6. Ograniczę komputer. 
Stanowczo. Kiedy ludzie skarżą się na jakieś śmieszne 2 godziny ja spędzam przed monitorem
większość swojego wolnego czasu .
 Czas przestać być frajerem w necie i zacząć żyć w prawdziwym świecie .



7.Przebadam się.
Może jeszcze nie u psychiatry, ale tak przed maturą warto sprawdzić,
czy jest sens w tej całej nauce. Nuż widelec znajdzie się jakiś tasiemiec,
albo rakotwórcze znamię (tyyyyle ich !). 
Bezapelacyjnie należy również odwiedzić okulistę.



8. Nie będę zaniedbywać przyjaciół. 
Jeszcze całkiem niedawno wychodziło mi to dość marnie,  bo w mojej głowie pojawiła się czarna dziura,
która wessała gdzieś wszystkie wspomnienia i sprawiała, że zwyczajnie ich olewałam. 
Ale więcej takich piątków i sobót (w liczniejszym gronie)
jak te ostatnie - ze słynną sałatką, rozmowami, pomalowanymi łapami i brzuchem bolącym od śmiechu.
Szczęścia nigdy za wiele !

9. Zrobię coś kreatywnego.
Robienie prezentów już właściwie odeszło w odstawkę,
ale może by tak odkurzyć lustrzanę, przemeblować pokój, wymyślić nową fryzurę,
albo uszczęśliwić kogoś czymś zaskakującym ?

10.Będę wstawać wcześniej, jeść śniadania
i skończę z bieganiem na autobus (ewentualnie będę częściej jeździła autem)


-banalny dekalog może pomoże :)
Zobaczymy wkrótce.

Tymczasem zaczynam się zbierać do kupy i naprawiać.





















wtorek, 12 lutego 2013

I want you to stay.



Jak antylopa spłoszona uciekałam od wszystkiego co tylko wydawało mocniejszy dźwięk. Ktoś się zbliżał i skradając łamał gałęzie.Cyk.Uciekam.

 Znowu.

Bo tak jest łatwiej, prościej, bo nie trzeba się bać, starać, naprawiać.Bo już siły brak na zachodzenie w głowę.Bo szkoda czasu na problemy. Bo nie trzeba się smucić. 

Mogłabym się kłócić, unosić i buntować. Wstawać, walczyć i pokonywać, ale wiem, że spora część otoczenia właśnie tego oczekuje, więc muszę się zachowywać wspak- tak żeby nie stracić rytmu.
 Oaza spokoju, uśmiech idiotki, znoszenie tego czego tolerować nie powinnam i głowa do góry. 

Co jest w życiu najważniejsze  ?

Zawsze wmawiałam sobie, że bezgraniczna miłość. 
Pewien spoko facet co niedziela mówił 'nie ta za coś, ale ta ponad i pomimo wszystko.'.
 Znałam ten tekst na pamięć i zawsze kiedy go powtarzał ja uśmiechałam się w myślach, bo w taką miłość wierzyć chciałam i taką obiecałam sobie kiedyś znaleźć. Za każdym razem kiedy wydawała się ona jednak przychodzić, kiedy wszyscy mnie w nią pchali jak w rozżarzone węgle  i kiedy najprostsza zgoda wystarczyłaby na (być może) dożywotnie szczęście - ja zwiewałam jak najdalej. Jak najszybciej.  

Może nie lubię iść na łatwiznę ? 
Może bardziej niż ucieczki wychodzi mi utrudnianie drogi i robienie wszystkiego inaczej niż inni ?

Może.



Tymczasem najpiękniejsza miłość istnieje tylko w komiksach
do których dziś kieruję moją wieczorną ucieczkę. 

























piątek, 8 lutego 2013

piękni mają łatwiej, a życie jest niesprawiedliwe.

Tu z góry przepraszam was za długość felietonu.  Może on sprawiać wrażenie wyrzutu kompleksów, ale tak wcale nie jest .
Zrozumiem jeśli nie przeczytacie, ale i niezmiernie się ucieszę  jeśli jednak tego nie zrobicie :)

Każda szanująca się właścicielka rozmiaru większego niż 38, wie, że rzeczą która najbardziej psuje humor jest kupno nowych jeansów. Choćbym nie wiadomo ile ćwiczyła, ile czasu była na diecie - mój tyłek, biodra i uda pozostają wciąż na tym samym miejscu, tworząc kontrastowe zestawienie z wyszczuplonym biustem i talią. Mam więc efekt kobiety osy - rodem z lat '50 i wciąż nie jestem szczęśliwa, bo ja od czasu do czasu też chciałabym się zmieścić w obcisłe rurki i móc do nich wsadzić dopasowaną koszulę w kratę.

Moja mama była patykiem - w dniu ślubu ważyła 45 kg. Kość na kości, uroda dziecka, zanik piersi i wklęsły brzuch. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że zostałam podrzucona w szpitalu, albo adoptowana, bo ze mnie kobita z krwi i kości (a raczej z pośladków i ud).

Nie mniej jednak ostatnio całkiem nieźle czuję się w swoim ciele - nie ważę się od  kilku miesięcy, jem na co tylko mam ochotę i nie.... z pewnością nie muszę się odchudzać. Lubię 'wypukłą, niechlujną' Alę i "biorę ją w całości bez dodatkowych opłat"- jakby dorzucił Gralla.

Chciałabym móc napisać, że zupełnie nie przywiązuję wagi do wyglądu, ale odzwyczaiłam się już od kłamania i teraz opowiem wam jak to wszystko wygląda w praktyce.

A więc jestem ja - przeciętna uczennica, nieszczególnie uzdolniona, sympatyczna, niewybiegająca z tłumu, posiadająca dobry kontakt z ludźmi, często uśmiechająca się Ala. Cóż. Ranek jak każdy inny - kilka minut przed otwartą szafą, co najmniej 3-krotne zmienianie odpowiedniego zestawu ubrań. Lustro. Łazienka. Obmywam twarz, nakładam na siebie jakiś antytrądzikowy krem, który zwykle nic nie daje i papkę w kolorze zwanym piaskowym, która nie tuszuje żadnych wyprysków, odbarwień i zbędnych pieprzyków.
Sięgam po tusz, który barwi moje blond rzęsy i czasami jeszcze kredką pociągnę przerzedzony łuk brwiowy. Koniec. Nic się nie zmieniło. Dalej mam nos, który zmieni się za jakieś siedem tysięcy, podpuchnięte oczy po rozmowach do drugiej w nocy i dolną, wąską wargę, która nijak kusi odbiorcę.
Pewien facet zauważył niedawno, że tylko ja w naszej klasie codziennie mam inną fryzurę. Prawda jest taka, że moje włosy z rana przypominają takie chaszcze, że nie idzie ich po prostu rozczesać i jedynym rozwiązaniem jest tylko spięcie je w coś ludzkiego.

Na co dzień  mi się nie chce.
Na co dzień dochodzę do wniosku, że nie mam dla kogo się starać i mogę sobie pozwolić na chwile brzydoty. W szkole się wszyscy przyzwyczaili, domownicy również nie narzekają.

Sprawa robi się poważniejsza przy większych wydarzeniach... imprezy pokroju półmetku, koncertów,osiemnastek czy studniówki wymagają większego przygotowania. W końcu.... Nigdy nie wiadomo gdzie spotka się miłość swojego życia, a (jak to kiedyś powiedziała Karlii )"Wyglądem się przyciąga, charakterem zatrzymuje".  Należy więc mieć w posiadaniu własny magnez i raz na jakiś czas, po kalinowemu się... odchamić.

Kupuję sukienkę, przez dłuższy czas prostuję włosy, wydłużam nogi Gwen Stefani parą niewygodnych szpilek i setkami kosmetycznych dziwactw znanych z damskich gazetek zaczynam akcję 'photoshop - bądź piękna'. Przychodzę na imprezę, nie odzywam się, uśmiecham niczym nic nierozumiejący pustostan i zajmuję jakąś widoczną pozycję - tak żeby każdy mógł podejść i złożyć hołd 'Masz bardzo ładną sukienkę'; 'Śliczna fryzura Alu'. Brak podwładnych. Rozglądam się po parkiecie. W kółku graniastym chłopców tańczy Martyna - pewna siebie, wyluzowana, a jednak skromna. Matematyczny mózg, lubiana ślicznotka z niezmienną od trzech lat fryzurą i figurą a'la 'Jestem chuda, ale mam cycki'.

Smutno mi. Życie jest niesprawiedliwe. Dlaczego inni mają wszystko, a wszystkim innym zawsze czegoś brakuje ? Dlaczego piękni mają łatwiej ? I dlaczego wszyscy być piękni nie możemy ?

Piękna sercem, nieskromna kobieta z okresowym atakiem kompleksów (ale nie teraz),
co raz próbująca udowodnić swoją wyjątkowość
-Al.


p.s. Martyno - jeśli jakimś cudem znalazłaś mojego bloga i przeczytałaś ten wpis,
wiedz, że darzę cię sympatią i szczerze ( a nawet z zazdrością)  podziwiam niezwykłość.

p.s.s. A tak feryjnie jeszcze porządkując dysk i szykując prezentacje maturalną
w której tłumaczę, że rolą fotografii jest zatrzymywanie czasu i przywoływanie wspomnień
prezentuję wam wąsko-chudą Alę do której mam nadzieję nigdy nie wrócić.
Przy okazji udowadniam, że coś takiego kiedyś istniało:














środa, 6 lutego 2013

chociaż odrobinkę z ferii.

Całe dwa tygodnie męczyłam tatę, żeby zabrał mnie gdzieś na ferie. Zależało mi głownie na nartach ( bo po zeszłorocznych Alpach wypada podszkolić umiejętności) , ale w drugim tygodniu pojawiła się idea Krakowa, więc o to też  błagałam. Niestety przy każdym z pomysłów pojawiały się przeszkody, bo albo reszta rodziny nie potrafi jeździć, albo się nie opłaca na tak krótki czas ruszać z domu. Ale wczoraj, gdy Johnny rzekł "Alicja, jedziemy na wycieczkę." moja szaleńcza euforia połączona z zapałem została niemal momentalnie zgaszona zdaniem "Zwiedzimy ostatnią kwaterę Hitlera".

Tu zaznaczę, że jestem prawdziwym miłośnikiem historii (moja wiedza w tym temacie zamyka się na dacie chrztu Polski i rozpoczęcia II wojny światowej). Musielibyście zobaczyć mój wyraz twarzy- mama od razu parsknęła śmiechem, kiedy zaczęłam się wykręcać. Tato jednak wziął mnie pod włos i powiedział "110 kilometrów- jedziesz swoim autem".  Tak więc ja i moich dwóch facetów brniemy przez śnieg butelkową polówką i na miejscu (kilk tu)okazujemy się być jednymi z sześciorga uczestników wycieczki (bo kto w minusowe temperatury wchodzi do jaskini jeśli nie szaleńcy).

Na wejściu dostaję kask i latarkę. Idę zgarbiona niskim korytarzem, słysząc jak cieknąca woda odbija się od mojej głowy. Jest ciemno, nic nie widzę - nie rozumiem fenomenu podziemnego miasta (w którym są tylko korytarze). Dodatkowo jako, że mój brat wybrał z podanych w kasie ofert- trasę ekstremalną - płyniemy jakąś przerdzewiałą łódką i idziemy po wodzie kładką, aż nagle.... chlup !

Co to ? - obracają się wszyscy. Nędznie zerkam na swoje buty  po łydki zanurzone w wodzie.
"to tylko moja córka" - wzrusza ramionami przyzwyczajony do pechowca tata.

Jakby jednak nie było - z tymi dwoma można się pośmiać jak z nikim innym, obżerać, palić sprzęgło i wyć ulubioną piosenkę samochodową Urbanów .

Wiem, że w dupie macie jakiś tam mój rodzinny wyjazd,
ale blog jest po części  pamiętnikiem
i musiałam w nim opisać aktywne ferie.
Ostatnio przeglądałam febla  i wiecie co ?
Coś niesamowitego mieć te nawet małe wspomnienia zapisane
i udokumentowane 
-zwłaszcza jeżeli jesteście posiadaczami takiej pamięci jak moja.
Musicie pogodzić się z myślą, że od czasu do czasu,
będzie się tu pojawiało coś równie ekscytującego.
I tłumaczę się tylko raz.




























niedziela, 3 lutego 2013

plan b.

Ludzie obierają plany. Wyznaczają sobie cele do których dążą. Jedni mniej, inni bardziej, ale zawsze.
Każdy człowiek ma własną hierarchię wartości i w dowolnym stopniu intensywności podchodzi do spełniania marzeń.

W moim krótkim 18-letnim życiu spotykałam wiele ludzi - bardziej lub mniej szokujących. Wśród nich byli ci co to lubią świecić i tacy z nadprzyrodzonym darem niewidzialności. Zdarzały się postury problematyczne, które z uporem maniaka każdy kłopot lubiły wyolbrzymiać i nad wyraz się martwić, ale znam też takie , które szły szturmem pod fale, nie przejmując się faktem, że są mokrzy i czasami się topią.

Ja (z natury zmienna i kontrastowa) co raz przybieram inną postać.
Metoda Ali na spełnianie marzeń wygląda więc tak:
1.wybierasz  świetlaną drogę usłaną płatkami róż, która kończy się super przyszłością
2.dążysz do niej z chęcią i zapałem, ale bez większych starań ("Po co się męczyć?")
3. Po czasie stwierdzasz, że ci nie wychodzi, więc układasz PLAN B

Plan B jest  spontaniczny  i impulsywny. Nie jest to może kraina mlekiem i miodem płynąca,
ale... zwykle wystarcza, żeby się zadowolić i spokojnie, bez pośpiechu cieszyć się życiem, które nam dano. Cieszmy się z tego co mamy ! To jest trudne - ale sposób w jaki pozwala nam chodzić uśmiechniętymi po ulicy i wkurzać ponuraków jest niesamowity.

Trzeba pamiętać o umiarze. Nie wolno brać całego szczęścia garściami, bo ludzie są jak maszyny - czasami się przegrzewają. Wpływ na humor i emocje ma wszystko co nas otacza. Jeśli więc cały tydzień spędziliście z przyjaciółmi - zróbcie sobie od nich kilka dni wolnego. Jestem pewna, że przerwy zrozumieją szybciej niż wybuchy nieuzasadnionej agresji czy ataki znudzenia i brak uśmiechu.
Będą pytać "Co się stało?" albo mówić "Znowu się zmieniasz!". A to was będzie wkurzało jeszcze bardziej (bo przecież 'wtrącają się, a nic nie rozumieją'). W ostateczności skończy się 7 dniami milczenia, rozmów z telewizją, alkoholizowania się kubkiem herbaty i przytulania do polarowego kocyka.
 Depreszyn all day all night - żaden misiak tego nie lubi.

Przeplatajcie  los egoizmem i altruizmem.
Jednego dnia ja dla siebie - innego dla innych.
Uśmiech, błysk w oku i do przodu :)

Koniec z dekadentyzmem !


p.s.I cieszę się że w moim aparacie wciąż pojawiają się takie zdjęcia:






Lecę jeszcze po wkurzać kierowców na drogach, zaskoczyć się pozytywnie "Django" 
i stworzyć Dream Team na czwartek-piątek.

Buziam.