środa, 29 maja 2013

szczęście za dwa złote.

Paryż mnie nudził, Madryt nie zachwycił, a w Berlinie czułam się zwyczajnie obco (choć przyznam, że kocham to miasto w okresie świątecznym). Naszą polską stolicę odwiedziłam jednak dopiero w zeszłym roku za sprawą prezentu urodzinowego moich najbliższych przyjaciół. Małgosia i Łukasz ciągnęli mnie po najpiękniejszych miejscach słonecznej Warszawy, sprawiając, że nie chciało się stamtąd wracać.

Przyjeżdżamy z Michałem. Jest zimno, pochmurno i pada. Leje przez cały nasz pobyt. Co chwilę zmieniamy tylko skarpetki z przemokniętych butów, a moje spódnice muszą zostać zastąpione dresowymi spodniami.
Wszędzie szaro, ludzie są nerwowi, ciągle gdzieś biegną i kłócą się o byle jakość żółtego sera. Gubimy się, jesteśmy zmęczeni i lekko poirytowani - Michał jęczy, ja zrzędzę - warszawski humor udziela się nam totalnie.



A wydawałoby się, że dzień wcześniej złapałam Pana Boga za nogi, bo choć prawdę mówiąc dobę przed wyjazdem miałam najgorszy dzień życia - to pod wieczór w  moim domu znalazł się wyjątkowy gość:

-Dzień dobry - otwieram drzwi, odrywając się od spisywania adresów najważniejszych miejsc w stolicy
-Witam, związek kominiarski co roku organizuje taką akcję... - w progu stoi ubrany w czarny mundurek facecik. Uważnie badam go wzrokiem, gubiąc kontekst rozmowy-... to przyjmie pani tą kartkę ?
Mój wzrok skupia się na białym kartoniku, który mężczyzna trzyma w dłoni
-Jasne, czemu nie. - zabieram podarunek, ale gościu nie odchodzi
-Wystarczy jakiś symboliczny grosik, tak na szczęście - uśmiecha się.
-...Pan poczeka. - sięgam do torebki i opróżniam portfel -... mam przy sobie tylko dwa złote.
-Tyle na szczęście wystarczy.

Tak więc kupiłam szczęście za dwa złote. Jak podczas wyjazdu powiedział Michał "Trzeba mu było zapłacić więcej". Zresztą Michał...





Michał zasnął na Beyonce. Sądziłam, że niemożliwe jest nudzenie się na tym koncercie, ale kiedy odwróciłam na chwilę głowę, on w najlepsze drzemał owinięty po uszy swoją kurtką. 

Mogę go jednak chyba trochę usprawiedliwić. Byliśmy na nogach od 3.30, przez co zmęczenie wychodziło już nam oczami. Ja jednak jako usilna optymistka chciałam się bawić za wszelką cenę i łapać chwilę w garści.

A Misiek, choć w dalszym ciągu nie potrafi słuchać, nie szanuje ludzi, ma się za najbardziej zajebistego człowieka na ziemi i chodzi tak szybko, że pewnie nawet nie zauważyłby gdybym umarła na środku chodnika - to oboje lubimy wieczory z pasztetem, śniadania do łóżka, seksualne podteksty oraz życie iście uptown....
A ! I wkręcił się w Grey's Anatomy <3














W gruncie rzeczy - pomimo tego, że pogoda się nie udała, że byliśmy zmęczeni, że jednego dnia nie było światła i że zgubiłam trzy dniowy bilet na autobus -to myślę, że stolicy pozostanę wierna, bo ja sama jestem do niej bardzo podobna. Mnie Warszawa pozwala się od czasu do czasu chować w tłumie szarych ludzi, uciekać, kiedy tylko ma się na to ochotę. Wsiadać w autobus i jechać przez kilka przystanków 90 minut
i...

poznawać niezwykłe miejsca :) Ja się skupiłam przede wszystkim na tych kulinarnych, bo choć mój towarzysz jest fanatykiem fastfoodów - ja gustuję zawsze w czymś nowym (i lepszym).





Takim niesamowitym miejscem, które wy koniecznie musicie w Warszawie odwiedzić jest manufaktura cukierków, tuż przy krakowskim przedmieściu, do której my trafiliśmy przypadkowo 
- uciekając przed deszczem.
Byłam w siódmym niebie !










Warszawa żyje swoim tempem i to jest chyba odpowiednie, bo każdy w tym tempie może gdzieś tam odnaleźć siebie. Ja znajduję za każdym razem inną Alę Urban.



















Cóż, jak śpiewał Muniek Staszczyk "kocham to miasto - zmęczone jak ja".
I właśnie teraz... muszę odpocząć.

Dzień dziecka  w Pradze,
a potem dwa tygodnie na dietę cud przed Cyprem.

Całuję już (a może jeszcze) z ciepłego i suchego Lubina .




czwartek, 23 maja 2013

zobacz jak w życiu wszystko się zmienia.

Jesteś tym co jesz, tym co nosisz, tym czego słuchasz... słowem - jesteśmy określani w życiu przez konkretne rzeczy i bywa, że za wszelką cenę chcemy być przez nie postrzegani jak najlepiej.

Michała poznałam trzy lata temu.



Nie ukrywam, że od razu zwrócił moją uwagę, bo był... po prostu inny. Ekscentryczni ludzie zawsze mieli w sobie coś magnetyzującego, ale on - trafiał jakoś szczególnie. Przystojny - mógł godzinami opowiadać o swoich szlachetnych prapraprakrewnych, Ameryce, śpiewającej mamie, albo żydach i ja potrafiłam takich pierdół słuchać do nocy. Lubiłam tę nonszalancję i jego poczucie wyższości. Być może dlatego, że nigdy z czymś takim się nie spotkałam.

Teraz leżymy na dywanie mojego pokoju - jestem w dresie, nieumalowana, nieuczesana. Na zegarku jakaś późna godzina, po moim pokoju pałęta się bałagan, a my beztrosko rozmawiamy o tym jak podrywają go młodsze laski .  "Czy czegoś się ode mnie nauczyłaś ?" - pyta nagle. ODE MNIE - cholerny egoista, pewny siebie cwaniaczek. Przez pryzmat minionych wydarzeń powinnam odpowiedzieć banalne 'nie, jesteś idiotą', ale chcąc-nie chcąc każdy nas czegoś uczy.

Jakiś czas temu ktoś mi napisał, że ludzie wchodzili na mojego fotobloga, żeby się pośmiać. Uśmiechnęłam się, choć w gruncie rzeczy zrobiło mi się naprawdę przykro. Jako silencegrace nikogo nie udawałam, lubiłam dramatyzować, ale szargały mną emocje - bardzo często wylewałam z siebie wszystkie swoje żale i radości - fotoblog płynął prosto z serca.

Muszę jednak przyznać, że przedwczoraj wzięło mnie na wspomnienia. Włączyłam jeden wpis i od razu miałam ochotę przeczytać całą resztę. Tak trafiłam na dwie perełki (klik TU i TU) i muszę powiedzieć, że sama wybuchałam śmiechem. Nigdy otwarcie nie wspomniałam, że biegałam za Michałem, ale wszyscy o tym otwarcie wiedzieli - on też.

Szypi skomentowała jeden z wpisów "Nie można przestać kochać".

Jedziemy do Warszawy - koncert Beyonce o którym JA marzyłam, 4 dni, 3 noce, 6 godzin w podróży w jedną stronę... kiedyś bym za to zabiła. Dziś zastanawiam się czy wytrzymam, bo nauczyłam się, że Michał ma trudny charakter - że lubi mówić o sobie, często się żali, narzeka, jest niezorganizowany, że totalnie nie jesteśmy dla siebie i że na dłuższą metę potrafi mnie bardzo łatwo wyprowadzić z równowagi.

Czy cierpiałam ? Dajcie spokój. Moja płaczliwa dramaturgia sięgała na feblu zenitu, podczas gdy normalnie moje życie w ogóle się nie zmieniało. Było mi zwyczajnie przykro - jasne czułam się w jakimś stopniu odrzucana, ale myślę, że wbrew temu co pisałam - nigdy tak naprawdę zakochana nie byłam, bo wtedy jeszcze go nie znałam, a jedynie coś mnie w Miśku fascynowało.

Wiem, że wszyscy patrzyli się krzywo, a może czasami właśnie wybuchali śmiechem. No bo jak to - przeciętna Ala uderza do księcia ze stanu Illinois ? A gówno prawda ! Ja właśnie po tych całych ekscesach nauczyłam się, że zasługuję na kogoś lepszego. Zrozumiałam, że mój idealny facet musi wstawać rano i wiedzieć co chce robić. Musi mieć pasje, z których największą będę ja. Idealny facet nie będzie codziennie prawił komplementów, ale stanowczo powinien motywować do działania i wiedzieć czego chce. Musi być pewny każdej swojej decyzji i wierzyć we mnie... i kochać...i szanować...



będę starą panną.






























W każdym razie sprawę odgrzebałam, bo lubię mieć wszystko jasne.
Czysto przyjacielsko więc podbijamy z Michałem Warszawę
-jedyną rzecz  (a właściwie miejsce) które  POKOCHAŁAM od pierwszego  wejrzenia.

Trzymajcie kciuki za moje nerwy  i jego nastroje.
Mam nadzieję, że przywiozę Wam stamtąd moc uśmiechów (nie tylko na zdjęciach) !

Aha... i koniec końców - Majkel nauczył mnie... być zołzą.






środa, 22 maja 2013

#1 Tarta z kozim serem

W gotowaniu inspirują mnie produkty. Czy wpadam do sklepu, czy wygrzebię coś w lodówce - zawsze staram się stworzyć coś innego niż zwykle. Zazwyczaj jestem chaotyczna, nie sugeruję się przepisami i chętnie zajmuję się wszystkim na raz, ale ...gotowanie jest chyba jedyną z prac domowych do której sama się garnę. Stwierdziłam więc, że warto to wszystko nieco uporządkować, rozwinąć kolejną pasję, która we mnie drzemie i zacząć was zachęcać do tworzenia własnych cudów w kuchni, bo kto jak nie wy sami - wie co lubicie najbardziej (babcie się nie bawią !)



Ser kozi trafił do mojego domu zupełnie przypadkiem. Tata pomylił go z fetą i tak biedactwo zagościło w naszej lodówce.  Muszę szczerze powiedzieć, że byłam do niego strasznie uprzedzona i sam jakoś zwyczajnie mnie odpychał (pewnie macie w swoim życiu też osoby, których nie lubicie właśnie tak bez powodu). Jednak z racji mojego wolnego czasu (czyli faktu dla którego to ja gotuję ostatnio obiady) i pomysłu wyrzucenia kulinarnej usterki - stanęłam w obronie białej kostki i ostatniego ranka poszłam na zakupy, żeby coś do niej dobrać.

I tak skoro mowa o uprzedzeniach - skusiłam się na francuskie ciasto za którym nie przepadam
i przyczepiając do niego kilka rzeczy - powstała.... 
Tarta !

...ale po kolei.
Jeżeli ruszycie swój wakacyjny tyłek i skoczycie do sklepu, koniecznie ubezpieczcie się w :
-100 g koziego sera
-2 średniej wielkości pomidory
-1 dużą pierś z kurczaka
-ok. 100 g sera żółtego
-1 brokuł 
-4 pieczarki
-5 jaj
-paczkę ciasta francuskiego
-100 ml śmietanki 30%
-odrobinę masła lub margaryny
-i przyprawy  wg uznania :)

Teraz chwila wolnego czasu, szczypta pasji i talentu wcale nie trzeba, żeby wyczarować to banalne danie : 


1. Na początku rozszczepiamy brokuł na malutkie różyczki i podgotowujemy je w lekko osolonej wodzie, tak  żeby zmiękły. Gotowe odcedzamy i pozostawiamy do ostygnięcia.

2. Ciasto francuskie rozwałkowujemy z obu stron na blacie obsypanym mąką. Kiedy będzie już naprawdę cienkie (a zwiększy się wymiarowo) delikatnie przekładamy je do formy wysmarowanej masłem - tak żeby się nie porwało. Dociskamy ostrożnie palcami, a spód nakłuwamy widelcem.

3.W tak przygotowanej formie układamy kolejno pokrojone : przyprawione mięso z kurczaka, pomidory, pieczarki i brokuły.



4. Żeby całość trzymała się kupy - potrzebny nam sos. Tu postanowiłam właśnie umieścić bohatera dzisiejszej potrawy. Tak więc ser kozi kroimy w kostkę, zalewamy śmietanką i wbijamy do miski 4 przygotowane jajka. Paćkę miksujemy blenderem  (bądź jakimś blenderopodobnym urządzeniem) z odrobiną pieprzu (nie radzę solić, bo ser sam w sobie jest dość słony).

5. Przygotowanym.. no.. sosem zalewamy nasze warzywa i wszystko posypujemy startym wcześniej - żółtym serem. Taki kolorowy zestaw pozostaje już tylko nakryć pozostałym ciastem francuskim.

6. Ja dla uzyskania złotawego koloru, użyłam ostatnie jajko ( a dokładniej samo żółtko) do posmarowania pakunku .


7. Teraz należy już tylko wstawić całość do nagrzanego do 180 stopni piekarnika i odczekać 25 minut, aż całość zapiecze się na rumiany kolor.


i tak zostawiam was z moim pierwszym kulinarnym postem :)
Smacznego !