poniedziałek, 29 kwietnia 2013

jak wykręcić się od wszystkiego ?

"Mam maturę za tydzień" stało się teraz argumentem i jednocześnie wymówką na wszystko. Jestem chyba jednak jak zawsze najzwyczajniej w świecie rozleniwiona, bo kiedy mam sporo do roboty - ta robota przychodzi mi potwornie ciężko.

Obiecałam sobie geografię - tymczasem moje serce znowu ucieka do polskiego. W ostatniej chwili dałam się namówić Sztukieckiej na "Fotografię" Różewiczowską i teraz mija druga godzina, kiedy walczę z interpretacją 25 wersowego utworu (a co. policzyłam sobie nawet), dzięki Bogu... jestem na finiszu.

Podzieliłam sobie biurko na trzy grupy - to co zrobiłam, to co zrobię i to czego nie warto czytać, ale co w przypadku nadmiaru czasu może się przydać. Oczywiście standardowo nie trzymam się planu - wymieszałam wszystko do jednej kupy i ruszam to, na co w danym momencie mam ochotę. Tak więc: to leżę na dywanie z Różewiczem (ładnie brzmi), to chodzę w kółko po pokoju czytając na głos prezentację, a w międzyczasie zaglądam do sieci i przy okazji uczę się geografii. To ostatnie wychodzi mi najgorzej, ale póki co znalazłam dość niekonwencjonalny sposób na naukę i mam nadzieję, że w końcu skopię sobie dupsko i coś jednak z niej zapamiętam, bo nie ukrywam, że TO z mapami pójdzie mi na egzaminie najgorzej. Jak by jednak przemyśleć - durna mogłam się zapisać na rozszerzenie z polskiego, zamiast tego shitu. Wszystko jest lepsze od zakuwania fluwioglacjalnej pokrywy lodowej.

Karli mówiła kiedyś, że 5 godzin dziennie uczyła się chemii.. Szacun wielki - ja nie umiem tyle wysiedzieć.

W każdym razie ...impreza. "Za udaną maturę" odbędzie się już jutro. Zawiesiłam sobie w centrum pokoju sukienkę do której biegałam od półtorej tygodnia i unikałam jedzenia po 18.00 (łohohohoho 3 kg mniej), a pod nią postawiłam nowe adidasy, które motywująco kupił mi wczoraj tata i które jeszcze dzisiaj zamierzam wykorzystać (co by dotlenić trochę mózg).

Żeby jednak nie poddawać się całkiem walce z kaloriami (które są jednak nieodłączną częścią mojego życia i świetnie działają na poprawę humoru) w domu roznosi się zapach pieczonych jabłek i ryżu gotowanego na mleku - co oznacza tylko jedno - alovą zapiekankę. 
Poza tym trzeba przygotować też imprezową sałatkę gyros, więc moje kardynalnie stracone kilogramy, stęsknione wrócą chyba szybciej niż oczekiwałam. 

Jakby nie było... wszyscy powtarzają 'nie stresuj się' zupełnie niepotrzebnie, bo jestem jakby pozbawiona emocji i pocieszam się myślą, że w razie czego Legnica, Zielona Góra czy Lubin przyjmą mnie z otwartymi ramionami.

Nie no - nabijam się. Będzie dobrze?
Pewnie, że tak.
Tymczasem skoczę jeszcze wywołać fotki na ustny polski.
Czytaj : matka Różewicza, roczny Hitler i facecik skaczący z WTC.
No. Nie zapominając o przyjemnościach..przydałby się jakiś neonowy lakier.






piątek, 26 kwietnia 2013

Każdy jakiś kurs na życie obrał. Nawet ja.

Zwykle się nie wzruszam. W moim domu panuje stereotyp, że Alicja ma serce z kamienia, wśród znajomych, że jestem zołzą i modliszką. Dziś ryczałam kilka razy i nawet nie potrzebne były słowa. Oglądanie po raz ostatni tej najcudowniejszej trzydziestki trójki razem, sprawiało, że zapomniałam jak się oddycha.Najpiękniejsze ostanie pożegnanie. Najcudowniejszy wychowawca i milion wyjątkowych chwil do których będę wracać jeszcze po stokroć.

Według mnie - najbardziej niesamowity jest zawsze pierwszy rok - nikt się nie zna, nie ma grupek, plotek i uprzedzeń. Wszyscy są równi, bo wszyscy zaczynają coś nowego. Nikt nie wie jak wypadnie, a każdy chce  jak najlepiej. Starałam się, oczywiście. Jakoś na początku...Później już każdy przyzwyczaja każdego do siebie i nikogo nie dziwi widok niepomalowanej Patki, czy Ali łączącej dres ze starą kataną. Jesteśmy rodziną, przy której każdy czuje się sobą i takim sobą wychodzi w dorosłe życie.

Wierzę, że miejsca i ludzie mają wpływ na to jacy jesteśmy. W II LO, ale przede wszystkim przy mojej 3c nauczyłam się cierpliwości, stałam się boginią opanowania i jakoś odważniej brnęłam naprzód.  Z tejże różnorodności miałam więc naprawdę ogromny problem z wyborem studiów.
Na szczęście cięgle próbowałam nowego, uczyłam się na błędach i już w pierwszym semestrze ostatniej klasy znalazłam "Tak, to jest to co chcę robić.".

Mam ten komfort, że rodzice dali mi wolną rękę. "Rób, to w czym będziesz szczęśliwa."- mówili, choć wiedziałam, że najchętniej pochwaliliby się znajomym "Mamy córkę na politechnice.". Ja jednak matematykiem nie jestem, przez całą maturalną chodziłam na dodatkowe zajęcia, naprawdę kosiłam te zadania i.. nic - wciąż byłam zwykła i nieudolnie odbijałam się od dna. Tak więc klasa matematyczna była wielką pomyłką, dobrze, że chodzili do niej świetni ludzie i miałam najlepszą polonistkę pod słońcem, bo w przeciwnym razie już dawno bym odpuściła.

Pokochałam felietony. Ba - stały się one jedną z największych pasji. Mam ulubionych twórców, zbieram wycinki, robię notatki, nawet w telefonie zapisuję jakieś luźne myśli. Dziennikarstwo jest jednak słabą ideą na życie - jest we mnie jeszcze coś z materialistki, więc ostatecznie zrezygnowałam.

Co więc ? Otóż okazało się, że robię niezłe prezenty i pochłania mnie bez reszty organizowanie wszystkiego co możliwe. Pogrzebałam, przeleciałam miliard stron i jest - komunikacja wizerunkowa, projektowanie wizerunku, public relations. Oczywiście - te specjalizacje kojarzą się jednoznacznie - sam mój matematyk zapytał "Nie jesteś za dobra na takie gówno ?".Pustostan z humana, ładna dziewczynka marząca o pracy w korporacji i niebotycznie wysokich szpilkach. To nie ja. Ja mam swoje trampki, dresowy outfit kobiety sukcesu i ukochaną teczkę z zapiskami.

Tak siebie widzę. Nic innego Ala z pasją nie będzie potrafiła robić. Komunikacja wizerunkowa, bo całe swoje dalsze życie podporządkowuję pod organizację. Ten kierunek mi tą możliwość daje i choć zabrzmi to groteskowo - bycie konstultantką ślubną, czy posiadanie własnej firmy zajmującej się organizacją imprez jest istnym spełnieniem marzeń. Tych u mnie w życiu nigdy za dużo,
więc "Powiedz tak.", "27 sukienek" polecam wam na wieczór, bo w tych filmach zobaczycie Alę rodem jakieś 15 lat później.

Na koniec powiem, że dzisiejszego dnia ociekam wazeliną, 
tyle się nasłuchałam, tyle podostawałam, 
że rozpuszczona pobędę jeszcze przez chwile nieskromna.

a 3c kocham najmocniej na świecie
 jeszcze posłuchamy ostatni raz "Spadajacej gwiazdy" we wtorek,
a potem...
nie - to jeszcze nie koniec.












 Uwielbiam indywidualne prezenty, najlepiej te ręcznie robione - prof. Kabat zaskoczyła.
Każdy dostał śliczną kartkę z cytatem odpowiednio dobranym do danej osoby
i oczywiście standardowo obżarliśmy się ciastem:
 A rodzice zabili. 









poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Eros, Filos i Agape.

Nie lubię upałów. Ani tu się zasłonić sweterkiem (bo ukrop), ani 'wypuścić' na wolność całych swoich walorów, bo tydzień przed zakończeniem mojej 12-letniej kariery naukowej jakaś babka w szkole powiedziała, że nie daję spać chłopakom po nocach i naciągnęła moją bluzkę do góry (przy facetach rzecz jasna) . Tak więc umieram z gorąca, poszłam dzisiaj pierwszy raz pobiegać to zapięłam się bluzą pod szyję (mam nadzieję, że przynajmniej wypociłam dużo kalorii), a tymczasem moje napawanie się urokami pogody, której nie znoszę - polega na siedzeniu z laptopem na balkonie i upajaniu tym błogim spokojem.

Jak jest w szkole 7 dni przed końcem tego wszystkiego ? Śmiesznie. W sumie jako jedna z 5 osób siedzę na mniej ważnych lekcjach i chodzę nawet na religię, bo wiem, że będę za tym zwyczajnie bardzo mocno tęsknić. Frajerstwo totalne - co tu dużo mówić, ale na te kilka dni oddam się jeszcze refleksji, poczytam jakieś grażynowe teksty o nowomowie, posłucham ostatniej opowieści Darka i udam, że jestem obecna na matmie:
-No to na przykład... Ala Urban powie nam którego zadania nie ma....
-yyy... wszystkich...
-którego ?
-Drugie na stronie pięćdziesiątej trzeciej możemy zrobić !

Sala odebrana. Były łzy, był zachwyt, było wżeranie ciasta. Znowu chodziłam z torbami jak cyganka, ale tak jak mówiłam - tego będzie brakowało. Bo choć w poprzedniej szkole spędziłam większość z tych dwunastu lat, to do tych trzech ostatnich będzie mi najbardziej tęskno. Czy wykorzystałam ten czas dobrze ? Cóż, zwykle niczego nie żałuję - świetnie bawiłam się w roli koleżanki, pupila czy przewodniczącej. Trochę mniej sprawdziłam się jako uczennica, ale mimo tego, że mnie gdzieś tam zawsze ktoś widzi - certyfikat manipulacji trzeciego stopnia będzie odebrany w bieżący piątek, a ja sama zadebiutuję w ołówkowej spódnicy i wskrzeszę swoje studniówkowe szpilki. 


















 Załączam jeszcze jakieś zapomniane zdjęcie mnie sprzed kalinowej osiemnastki o której nie wspomniałam     ( a wyszła naprawdę dobrze !) i  walczę, żeby się nie poddać głodowi po tejże dorosłej godzinie, bo jestem typowym nocnym podjadaczem. 


tak więc piątek, potem jeszcze wtorek, szybki majowy okres
i wakacje is coming <3

piątek, 19 kwietnia 2013

zalatana, zabiegana, wreszcie alova na 100 % !

Wczorajszego popołudnia wróciłam ze szkoły spocona jak sto pięćdziesiąt. Duszące słońce dało się już we znaki w miejskich autobusach. Ja w czerwonej spódnicy, odsłaniającej przezimowane pod jeansami nogi, spoglądam z przerażeniem w stronę ludzi w wiosennych kurtkach i zastanawiam się - jak oni tak mogą ?
Do  drugiego wchodzę już w krótkim rękawku (choć przyznam szczerze, że ramiona nie są częścią ciała, którą szczególnie lubię obnażać) rzucam torbę, witam się ze znajomymi, siadam na ławce i pierwsze co słyszę to 'Boże, nie jest ci zimno ?'. Chyba jestem jakaś nienormalna...

Ale wczorajszy dzień był piękny. I choć fanką upałów nie jestem, to miło było zwinąć rano brązowe rolety, zostać oślepioną przez promienie słońca, a potem  bez celu powisieć głową na parapecie otwartego okna  i tak po prostu... łapać w płuca wiosenno-letnie powietrze. Poza tym popołudnie, po chłodzącym prysznicu pozwoliło się już wbić w nowokupiony na przywitanie pięknej pogody krótki kombinezon w panterkę, przejść się na spacer z Gochą, pojeść lody, a potem na piechotę wracać do domu w stronę późno zachodzącego słońca. Liczyłam jeszcze na noc na balkonie z letnim księżycem, ale jak wiadomo jestem pechowcem, więc moje marzenia musiał zrujnować deszcz. Chociaż nie... deszcz jest piękniejszy od księżyca, więc w dalszym ciągu jest cudownie.

Tymczasem dzisiejszy dzień bardziej alowy być nie mógł. Rano na trzy razy zlatywałam po schodach ze wszystkimi bibelotami, żeby móc je uprzednio zapakować do auta. Niestety złośliwość rzeczy martwych musiała mnie dopaść - drzwi kierowcy nie chciały się otworzyć, a kiedy wsiadałam z innej strony za każdym razem dzwonił alarm. 'No. Piękny poranek.'- pomyślałam ironicznie. Obudziłam rodziców po nocce, zjechali mnie, że znowu ja wszystko robię, pogadali, że standardowo musiałam coś zepsuć w aucie, ale ostatecznie odwieźli mnie do szkoły z całym dobytkiem.

Załatwiam z woźnymi możliwość przechowania kartonów, szukam konserwatora- co by to przyszedł i pozawieszał obrazki i zahaczam o dyrekcję, żeby ustalić wszystkie szczegóły. Sztukiecka wciąga mnie do swojej sali - daje jakiś mój pokreślony tekst z przed tygodnia przygotowany na mszę maturzystów i tłumaczy  popełnione błędy teologiczne. Kiwam zrozumiale głową, wychodzę zaczytana i cyk - chwyta mnie katechetka - "Ala ksiądz nie może znaleźć rozpiski ze slajdami. Idź do kościoła, ty wiesz gdzie to jest.". No to maraton. Nasuwam płaszcz i biegnę do zachrystii, bajeruję kościelnego i z niedużą kartka wracam do szkoły. Co by tu jeszcze ?  ach tak - podpisy całej klasy. Trzeba zebrać, podpisać się za tych których nie ma i upchać w antyramę. Wygląda perfekcyjnie.

Wychowawczyni do domu, my ukradkiem do sali. Chociaż zaraz - tam zajęcia ma inna anglistka. "Przepraszam czy mogłaby pani nam udostępnić 08 ?". "Mam dyżur. Podejdź do pani dyrektor i załatw mi jakąś zastępczą salę.". Schody pokonuję po raz kolejny, mknę jeszcze po kluczyk do 203, żeby mnie nie cofnęła i pokorna wpadam do sali, żeby zobaczyć co 3c potrafi zdziałać w 10 minut.

Chaos. Wszystkie dokumenty Kabatowej leżą na podłodze, szafka złamała się na pół, a Brzoski zdążył walnąć pierwszą zieloną kreskę na ścianie. Głęboki wdech. "Uda się." - powtarzam w myślach i rozdzielam - "Ty origami, wy sprzątacie szafkę, wy naprawiacie szafkę, ty możesz zawiesić firankę, Ada włóż to do antyramy, Michał leć po konserwatora.". Szaleństwo. Gdzieś po 16.00 Madzia mówi, że jedzie do Mc Donaldsa i pyta czy coś chcę. Uderza mnie myśl, że nic dzisiaj nie jadłam i cholera... 'kup sześć nuggestsów'.

Zerkam na zegarek 17.15. Za pięć minut dodatkowy angielski. "Dacie radę ?" - zerkam na końcowe prace przy graffiti i posprzątaną jak nigdy salę. Jestem sprana jak szmaciany koń, ale przez całe zajęcia uśmiecham się, bo.. wyszło lepiej niż oczekiwałam.










To część tego co dzisiaj zdziałano. Jak to często słyszałam na studniówce "BSK znowu rozpierdolił". Tym razem zatkał usta na amen. Kabatowa w poniedziałek zacałuje go na śmierć. Ja upiekę przez weekend ciasto, zrobię fotorelację (żeby pokazać wam coś lepszego niż te kilka telefonicznych fotek) i będę się modliła żeby reszta prezentu doszła na czas.

Matko, tak bardzo kocham ten stan.






a piosenka z tekstem, który Pani zobaczy w poniedziałek na biurku



p.s. Kalina jeśli to czytasz - milcz










czwartek, 11 kwietnia 2013

i'm your worst song.

Nie wiem czy życie jest proste. Nie wiem jakie aspekty trzeba brać pod uwagę, żeby móc to ocenić. Wiem jednak, że nie jest ciężko, ale do tego trzeba też umieć specyficznie podejść i zwyczajnie spojrzeć na wszystko optymistycznie. Świat nie jest sprawiedliwy, to jasne, ale posiadając chociażby świadomość samodzielnego napisania pięciostronnicowej pracy maturalnej, ogarnięcia najlepszego prezentu zakończeniowego ever, czy kilkuletniego już trzymania się bloga - wiem, że do wszystkiego dochodzę sama i momenty w których się uśmiecham zależą głównie ode mnie.

Co czuję ? Wreszcie błogi spokój. Tak jakby wszystko było już na miejscu, właśnie tam gdzie potrzeba. W tym miejscu znajduję się już ja - wiem czego chcę, nie uciekam, nie gonię, idę pewnie, bo wiem, że w dobrą stronę. Stąd moja ostatnia równowaga, opanowanie, wschodzący uśmiech i ta cudowna wiara, że jutro będzie jeszcze piękniej. I tak poukładana słyszę od Majkela "matko... jaka się nudna zrobiłaś.". I choć zgodzić się z nim nie potrafię (bo 'nudna' jest chyba ostatnią cechą jaką można mnie określić) - to bycie niewybuchową, introwertyczną Alą póki co do odrobiny szczęścia wystarcza - o więcej będę walczyła później.

Powiem wam, że w sumie niby te długie wakacje, niby studia, ale smutno tak, że szkoła się kończy. Będzie mi tej 33 bardzo brakowało. Ostatnia matura od sztukieckiej odebrana i choć wyjątkowo miło, to jakoś tak smutno, że koniec tego żywiołowego pisania na siłę:



Oprócz uporządkowanej siebie - w pokoju standardowo bałagan. Ale ponoć 'tylko geniusze panują nad chaosem', a z uwagi na to, że to kreatywno-niespodziankowy bałagan, nie warto sprzątać :)

tak po trzech latach jestem podsumowana ja:
...ale o wielkim projekcie jakoś za tydzień :)


Dziś najcudowniejszy W-F w historii (pierogi ruskie <3 Medżik !!!).
Pierwszy taki rok w którym to nauczyciele do ocen przekonują mnie, a nie ja nich.
 Teraz jakieś śpiewańsko, 
później kawka z jednocześnie Małgorzatą , co i mistrzynią,
jutro teatr, a w sobotę
warto sobie przypomnieć co nieco z czasów zamierzchłej młodości, sprawdzić siebie na imprezie na której nie zna się nikogo, standardowo pojeść jakieś pyszności i pobawić się na parkiecie . Przygotowałam sobie jakiś retro-rockowy outfit, którym będę się chowała na kalinowo-maniowej osiemnastce (o dziwo zmieściłam się w słynną zeszłoroczną kieckę od foczkowego zamka). 
Mam nadzieję, że jakimś cudem będę skora do poznawania nowych buzi.
jakby co jest jeden jedyny Krzysztof i mam nadzieję, że z toastami nie zawiedzie.




środa, 3 kwietnia 2013

o tym jak nigdy nie byłam sobą.

Księżyc świeci odbitym światłem Słońca. Trafiło się biedakowi 12 godzin gorszej kategorii, ale stara się maluch i działa ze zdwojoną siłą, bo musi rozświetlać najciemniejszy mrok. Czy ktoś to docenia ? Oczywiście, że nie. Mamy kwiecień, górę śniegu i wszyscy nałogowo jęczą 'chcemy Słońca !'.

Z uwagi na fakt, że moje imię stało się już powszechnie znanym synonimem słowa 'niszczyć' zwykłam lubić słabostki. Każdą rzecz której czegoś brakowało  chciałam od razu mieć, bo tych uszkodzonych nigdy nikt nie potrzebuje, a ja lubiłam być inna i takim światem się otaczać. Stąd czekam na letni księżyc, bo ciepłe wieczory w jego blasku są zawsze wypełnione niesamowitym klimatem, a rozmowy w jego towarzystwie czynią wszystko jakby magicznym.

Każdy z nas dobrze zna samego siebie, swoje zalety i rzeczy, którymi by się nie pochwalił. Wiemy kiedy wyglądamy ładnie i jakich części nas nigdy byśmy nikomu nie pokazali. "Jestem sobą" - powtarzamy nieodparcie, ale tak naprawdę nigdy sobą całkiem nie byliśmy, bo każdego dnia coś nas przysłania - my codziennie sami chowamy się przed światem.

W tym miejscu posłużę się moją fotograficzną manipulacją, którą odkrył ostatnio mój mściwy (swoją drogą  równie mocno jak ja ) przyjaciel :


Nie chcę wam przekazać, że maniakalnie poprawiam makijaż czy czeszę się używając sieci internet
(choć tak bywa zdecydowanie za często),
ale oskarżono mnie ostatnio o kreowanie Ali Urban jaką nie jestem,
stąd chcę wam pokazać,  że każdy w większym czy mniejszym stopniu jest kimś innym
i robi z siebie postać filmową bądź literacką zupełnie niechcący.

Piszę o tym nieprzypadkowo, bo choć świadomie zrobiłam sobie przerwę od bloga i zaczęłam się sama rozkładać na części pierwsze, zastanawiając czy się faktycznie zmieniłam czy też nie, to dziś bardzo poruszyła mnie subtelna uwaga Ady, która istotnie porównała mnie do bohaterki książki - Izabeli Łęckiej,
bo ja .... mogłam jej tylko przytaknąć.

Jestem zołzą. I  to potwierdziliby wszyscy ci, którzy już spędzili ze mną trochę czasu, doświadczyli totalnego braku zahamowań i ostatniego braku wrażliwości. Pytanie tylko czy chcę być okrutnicą, bezduszną kobietą pozbawioną (już właściwie) jakiegokolwiek współczucia. Bo doszło do tego, że przestałam się przejmować sprawami innych, że owszem - chętnie posłucham plotek, zobaczę co się stało, ale teraz jestem właśnie tym człowiekiem w supermarkecie, który przygląda się gościowi z atakiem serca i wszystko to nagrywa komórką.

Dlaczego mnie nie rusza ? Nie, nie napiszę po raz kolejny, że się zmieniłam. Powiem, że chyba właśnie jak pewna osoba przejrzałam po czasie na oczy i zauważyłam 'Kurde, coś jest nie tak.'. Wydaje mi się, że miałam dosyć bycia ścierą, życia w tłumie i latania na każde zachcianki. Teraz mnie nie wzrusza, bo wtedy nikogo nie wzruszało. Uodporniłam się, teraz każdy problem wydaje się zbyt błahy, a ja nie jestem ani potulną Alą, ani okrutnicą - coś zrobiło ze mnie falochron - z kamienia, odporny na uderzenia, taki który nie zachwieje się przed największą falą.

I to też z pewnością nie jest dobre, ale jestem chyba na tym etapie w swoim życiu,
na którym wszystko się stopniowo układa i muszę testować każdą propozycję,
którą mi podsuwają. Kiedy się ustabilizuję nie wiem,
ale wciąż wierzę, że któregoś dnia prawdziwą sobą będę potrafiła być od tak.

To szósty wpis, który stworzyłam podczas tej przerwy.
Ten też nie jest nawet dość dobry,
ale blog jak zawsze pozwala się uporać z myślami,
a tych ostatnio sporo, 
więc pozwalam ignorować.
Takie notki są trudne..
i nudne.

Mam nadzieję, że u was ciekawiej.
Ja postaram się zrobić wreszcie coś kreatywnego....
ale o tym pod koniec miesiąca, bo teraz jeszcze polatam jak wariatka żeby było perfekcyjnie :)

Chcę letniego księżyca !